Spotkamy się w wyjątkowym miejscu – Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach! Niezwykła bryła obiektu, zielona dolina prowadząca do Spodka, niepowtarzalny klimat i energia, powierzchnia i pojemność, to właśnie tam realizowane są wielkie wydarzenia.
Sprawdzona, ukształtowana przez kilkunastoletnie doświadczenie formuła organizacyjna Europejskiego Kongresu Gospodarczego to trzydniowy cykl debat, spotkań i wydarzeń towarzyszących z udziałem znamienitych gości.
25 kwietnia 2022 • Katowice,
Międzynarodowe Centrum Kongresowe
26-27 kwietnia 2022 • Katowice,
Uniwersytet Śląski, Wydział Humanistyczny
Europejskie Forum Młodych Liderów zapewni uczestnikom z Polski, innych krajów Unii Europejskiej, Bałkanów Zachodnich, Europy Wschodniej i Kaukazu, przestrzeń do dzielenia się doświadczeniami, nawiązywania kontaktów oraz dyskusji o ważnych dla młodych ludzi w całej Europie tematach.
Polski Kaczyńskiego nie słuchano. Była dla Unii kłopotem i przez to stała się bezradna w obronie polskich interesów - ocenia Janusz Lewandowski, europarlamentarzysta, komisarz Unii Europejskiej w latach 2010-2014.
Działa pan w centrum Unii od prawie 20 lat – jako poseł do Parlamentu Europejskiego, a w latach 2010-14 – unijny komisarz. Wykorzystam pana doświadczenie i długotrwałą obserwację uczestniczącą: jak skutecznie wzmacniać pozycję państwa w Unii i wywierać wpływ na jej rozwój? Przez blokowanie decyzji czy aktywne, choć czasem „twarde” uczestnictwo w ich formowaniu?
- Po roku 2004 Polska znalazła sposób na skuteczność i dotarła w Unii na pozycje nieosiągalne dla innych krajów naszej części Europy. Jerzy Buzek jako przewodniczący PE i Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej przełamali monopol Zachodu na najważniejsze funkcje w UE. Do tego dopiszmy rekordowe fundusze dla naszego kraju – z moim skromnym udziałem (Janusz Lewandowski był komisarzem UE ds. budżetu i programowania finansowego - przyp. red.).
Patentem na skuteczność w Brukseli jest zdolność koalicyjna. A dowodem, że znaleźliśmy partnerów w tej europejskiej grze, to, że niektóre nasze inicjatywy pojawiły się pod sztandarem Unii – jak Partnerstwo Wschodnie czy unia energetyczna.
Niestety, po 2015 r. – ku irytacji naszych partnerów – PiS wybrał konflikty i „nadęcie godnościowe”, co skutkowało osamotnieniem i przegrywaniem naszych realnych interesów. Teraz jednak słychać w Brukseli: „Polska wraca!”; to zaproszenie do ponownego układania skomplikowanych europejskich puzzli.
Odbudowa Trójkąta Weimarskiego oznacza współdecydowanie o przyszłości Europy – wraz z Berlinem i Paryżem. Kroi się o niebo większa polska aktywność, a przez to lepsza reprezentacja naszych racji w Brukseli.
Wielu politologów i ekonomistów podkreśla, że w globalnej rywalizacji polityczno-gospodarczej między Chinami i USA Unia może odgrywać suwerenną, konkurencyjną rolę wówczas, gdy zdecyduje się na strategiczne, śmiałe kroki. Ale do tego trzeba silnego, zintegrowanego „centrum zarządzania”: przelania sporej części kompetencji rządów narodowych na organa decyzyjne UE. Jakie są na to szanse w zatomizowanej Wspólnocie?
- Europa musi się odnaleźć w niespokojnych czasach, gdy wojna wróciła na nasz kontynent. Nie może być pasywna wobec rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Mamy teraz więcej powodów, by czerpać ze zbiorowej siły 27 krajów, bo nawet Niemcy czy Francja w pojedynkę niewiele znaczą w światowym układzie sił.
Europejska odpowiedź ma już nazwę – „autonomia strategiczna” czy „suwerenność strategiczna”, która zaczyna się od mniejszej zależności surowcowej, a kończy na wymiarze obronnym. Oznacza większą odporność na szoki zewnętrzne, które mnożą się na progu XXI wieku.
Wieszczy się, moim zdaniem na wyrost, koniec globalizacji. Import USA i Europy z Chin rośnie, a bariery protekcyjne dotyczą jedynie wybranych produktów (np. stal i aluminium). Ale rzeczywiście, świat zmierza w stronę rywalizacji potężnych bloków. Wyzwaniem dla grupy G-7, długo dominującej, jest grupa BRICS, równorzędna co do potencjału z uwagi na siłę Chin i Indii. Pandemiczne załamanie łańcuchów dostaw dobitnie uświadomiło, że pewność i bezpieczeństwo są co najmniej tak ważne jak cena i „just-in-time delivery”.
Nie jest to zła wiadomość dla Polski, gdyż Europa będzie szukać wspomnianego bezpieczeństwa także i u nas.
Mówi pan o konieczności jednoczenia… Dlaczego zatem posłowie z Polski z PiS, PO i PSL – wyjątek stanowiła tu Lewica plus dwóch deputowanych z innych nurtów – nie poparli ostatniej rezolucji PE dotyczącej tego rodzaju zmian w traktatach Unii?
- To nie jest dobry czas na rewolucyjne zmiany traktatowe. Europejska integracja rządzi się prawem ewolucji, a nie rewolucji - zgodnie z testamentem ojców założycieli. Jean Monnet czy Robert Schuman zalecali stopniowe tworzenie wspólnego interesu między krajami Europy, z naciskiem na „stopniowe”.
Większość mojej formacji, czyli Europejskiej Partii Ludowej (EPL), która jest bardzo proeuropejska (tak jak i polska delegacja w tej grupie), była przeciw tej propozycji, mimo rozmiękczenia w głosowaniu najdalej idących postulatów.
Obawiam się, że uchwalenie tej rezolucji może być przeciwskuteczne, wręcz utrudnić potrzebne zmiany, gdyż napędziło prawicowy ekstremizm. W Polsce wywołało histeryczne reakcje. Słyszymy, że powstaje „superpaństwo Europa pod niemiecką dominacją”, a Polska traci suwerenność.
Mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć, jak to się skończy. Dojdzie do zwołania konwentu, później będzie zaś rządzić zasada jednomyślności, co wyeliminuje radykalne, federalne pomysły. Skończy się co najwyżej na tzw. klauzuli pomostowej, czyli uzgodnieniu (ale też jednomyślnym), w których przypadkach, szykując UE na nowe czasy, trzeba zwiększyć jej sprawczość, przechodząc na głosowania większościowe zamiast jednomyślności. Wystarczy premier Orban blokujący i szantażujący Unię, by było to zrozumiałe...
Polska nie musi się lękać. Nie będziemy blokującą mniejszością, ale będziemy uczestniczyć w budowaniu większości, stawiając własne warunki.
To o zatwierdzaniu zmian w traktatach w praktyce sobie tylko pogadamy?
- Jesteśmy świadomi, że większa skuteczność i decyzyjność Unii, czyli użyteczność w oczach obywateli, jest potrzebna. Wspólnota uczy się na kryzysach – niezawinionych, importowanych z innych kontynentów.
Potrafiła zareagować na kryzys finansowy, wprowadzając stały mechanizm stabilizacji oraz inicjując unię bankową i unię rynków kapitałowych (praca w toku). W czasie pandemii przejawem solidarności były m.in. wspólne zakupy szczepionki, choć służba zdrowia nie mieści się w obecnych kompetencjach UE.
Reakcją na kryzys migracyjny stały się nowe fundusze azylowe i migracyjne oraz wzmocnienie agencji Frontex. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę rodzi się zaś unia obronna. Te nowe wymiary integracji trzeba podbudować unijnym prawem.
Tyle że – powtarzam – trzeba to robić z poszanowaniem wrażliwości społecznej, jakże różnej w krajach członkowskich, nie pomagając eurosceptykom wszelkiej maści. Taka jest lekcja z porażki Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy, przyjętego przez Radę Europejską w 2004 r. i ostatecznie odrzuconego.
- W owym globalnym wyścigu gospodarczym UE chce zdecydowanie poprawić swą pozycję przez program wsparcia rozwoju we Wspólnocie kilkunastu nowoczesnych gałęzi gospodarki. Ale koncepcje tzw. nowej industrializacji Europy sprzed lat sprawdziły nam się w praktyce słabo. Co można powiedzieć o realizmie tych nowych propozycji?
- Nie jestem tu optymistą… Rzeczywiście, Strategia Lizbońska z roku 2000 zakładała, że uczynimy z Europy najbardziej dynamiczny i konkurencyjny region świata. I co? Fiasko!
Teraz mamy sporo inicjatyw prorozwojowych – choćby STEP (Strategic Technologies for Europe Platform - przyp. red.). Mają zapewnić nam godne miejsce w wyścigu technologicznym; przypomnę, że Wspólnota wytwarza na przykład jedynie jakieś 10 proc. półprzewodników na świecie.
Obawiam się jednak, że przeregulowanie Unii nie sprzyja innowacjom. My tworzymy regulacje, podczas gdy USA daje gotówkę do ręki obiecującym firmom.
W wywiadzie dla Nowego Przemysłu Beata Szydło stwierdziła, iż ambitny Zielony Ład nie spowoduje, że unijna gospodarka zyska na znaczeniu, a koszty tego poniosą wszyscy Europejczycy. Powołuje się przy tym na wyliczenia Bloomberga, iż „sam pakiet Fit for 55 będzie o około 50 proc. droższy w realizacji, niż zakładano. (…) To są sumy rzędu 700 mld euro rocznie, czyli 5 proc. PKB wszystkich krajów członkowskich. Nie ma szans, by to się nie odbiło na kondycji europejskich przedsiębiorstw”. Nie dręczą pana podobne wątpliwości?
- Unia chce być globalnym czempionem w walce z ociepleniem klimatu, choć emituje jedynie 9 proc. CO2. Zielony Ład, proklamowany przed pandemią i wojną w Ukrainie, stanowi trudne wyzwanie dla Europy i jeszcze trudniejsze dla Polski.
Legislacyjne oprzyrządowanie Zielonego Ładu, tzw. Fit for 55, będzie kosztowne dla Polski – z uwagi na karygodne zaniechania w ostatnich latach. Patriotyczny stosunek do węgla, w tym importu z Rosji (rekordowe 16,2 mln ton w 2018 r.), sprawił, że PiS pozostawia dziś polską energetykę w 77 proc. opartą na tym paliwie.
Jako jedyni w Europie otwieraliśmy nowe kopalnie i budowaliśmy bloki węglowe (Opole, Kozienice), w tym nonsensowną inwestycję w Ostrołęce, którą w końcu rozebrano…
Przemiany w Polsce są dobrze adresowane przez Krajowy Plan Odbudowy, wymagający w 40 proc. inwestowania w zieloną energię, a także fundusze strukturalne, kiedy nowa perspektywa 2021-27 wreszcie ruszy. Dojdą do tego środki z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji.
Bez tego zewnętrznego wspomagania bylibyśmy raczej bezradni w obliczu wyzwań transformacji energetycznej, w skandalicznym stopniu opóźnionej w ostatnich latach.
Na pewno zauważono w Brukseli polski problem (stąd m.in. pula darmowych uprawnień emisji CO2); widać zrozumienie naszego wolniejszego dostosowania do unijnych norm i celów.
Trochę nam pomaga problem Niemiec, bo ten kraj - wycofując się z atomu i dostaw z Rosji - też ma duży kłopot z dostosowaniem energetycznym. A zatem hamulcowym mogą być Niemcy i trochę schowani za nimi Polacy.
Polska dostanie 5 mld euro zaliczki w ramach KPO - na transformację energetyczną i odejście od paliw kopalnych z Rosji (rozmowa odbyła się przed oficjalnym przesłaniem tych sum na "polskie konto" - przyp. red.). Ale KE podkreśla, że wypłata całości środków może nastąpić po sukcesywnej realizacji tzw. kamieni milowych, w tym rozwiązań legislacyjnych. Potrzeba czasu. Może jednak po zmianie władzy w naszym kraju zmienią się też reguły: z literalnego pilnowania zapisów Planu na bardziej polityczne, oparte np. na przyrzeczeniach?
- Od czasu wojny w Ukrainie KE tak naprawdę szuka pretekstu, by wypłacać Polsce środki z KPO, bo m.in. doceniła niezwykłą ofiarność polskiego społeczeństwa wobec milionów ukraińskich uchodźców. Nie może jednak stosować podwójnych standardów, unikając posądzenia, że „nie” dla PiS, ale „tak” dla Tuska wynika z politycznych przesłanek.
To, co przyjdzie do nas najszybciej, to RePowerUE – formalnie część KPO, ale na innej podstawie prawnej, mającej na celu osłonę skutków zerwania surowcowego z Rosją. To dwie raty zaliczki po 2,5 mld euro.
Nasz KPO nie wygląda imponująco w porównaniu z włoskim czy hiszpańskim (24 mld euro dotacji wobec 70 mld), ale jego zaletą jest brak rodzimego współfinansowania. Kłopot zaś, że KPO jest jednak obłożony dużo większą warunkowością w porównaniu z tradycyjnymi, wieloletnimi ramami finansowymi UE.
Wierzę w szybkie odblokowanie tych środków. Pytanie, czy napotkamy na rafę w postaci podpisu prezydenta przy reformach sądownictwa i czy to da się ominąć; w tej kwestii pracują teraz eksperci. Mam nadzieję, że prezydent ma świadomość swej odpowiedzialności za opóźnienia (z jego udziałem).
Unia zapożyczyła się na 750 mld euro na rynkach finansowych – rzecz bez precedensu – by możliwie szybko zasilić europejską gospodarkę po pandemii. Stąd krótkie terminy.
Dziesiątki miliardów euro płyną do krajów członkowskich, ale nie do Węgier i Polski. A czas na wydatkowanie jest krótki, bo do sierpnia 2026.
Piotr Arak, szef Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w wywiadzie dla naszego pisma stwierdził: „Mechanizmy wsparcia, uśmierzające szok pandemiczny i energetyczny, stopniowo będą wycofywane. Wielkim ryzykiem dla Polski jest to, że owa ‘nowa normalność’ na stałe może zagościć w regulacjach unijnych. Chodzi o pomoc publiczną dla firm m.in. we Francji, Niemczech i kilku innych bogatych krajach unijnych. (…) Akceptacja na stałe luźnych zasad w pomocy publicznej zburzyłaby kompletnie jednolity rynek, bardzo ograniczyłaby na nim konkurencyjność (…) w handlu”. Realne?
- Dość realne, niestety… Nie chodzi zresztą tylko o pomoc publiczną, bo w czasie pandemii KE pozwoliła krajom na wiele uznaniowych sposobów zasilania gospodarki.
Toczy się też rozmowa, w jakim stopniu zmienić tzw. Pakt Stabilności i Wzrostu, dyscyplinujący finanse publiczne, czego domaga się zwłaszcza unijne Południe: by go zindywidualizować pod potrzeby poszczególnych państw.
Tak, większe przyzwolenie na udzielanie pomocy publicznej nie jest korzystne dla Polski, bo nasza zdolność do wsparcia firm pozostaje daleko mniejsza niż m.in. we Francji czy Niemczech, co rzeczywiście zaburza uczciwą konkurencję.
Zdanym przez Unię testem jest postawa wobec Rosji po jej agresji na Ukrainę – wprowadzenie sankcji zmierzających do jej osłabienia politycznego, gospodarczego i militarnego. Faktem jest jednak, że kolejne obostrzenia przychodzą już z trudem. Czy można mówić o „zmęczeniu wojną” i rychłych naciskach na poszukiwania „zgniłego kompromisu”, czy w Unii nadal dominuje twarda konsekwencja?
- Wojna w Ukrainie to najtrudniejszy test unijnej solidarności. Choćby dlatego, że jedna z najdotkliwszych sankcji (dla obu stron) to zerwanie więzi surowcowych z Rosją. Jesteśmy przecież kontynentem ubogim w surowce – mamy niecały 1 proc. zasobów ropy i ok. 2 proc. globalnych zasobów gazu.
Oczywiście dywersyfikacja dostaw to nie był jedyny problem. Trzeba było wielce kosztownej zgody, by zapewnić Ukrainie pomoc gospodarczą, humanitarną i militarną w realiach budżetu UE, uzgodnionego przed wojną.
W roku 2023 Unia wspomaga w połowie utrzymanie ukraińskiej państwowości, czyli usług publicznych, emerytur itp., w kwocie 18 mld euro (drugie tyle dostarczają Stany Zjednoczone). Wierzę, że przełamiemy paskudny szantaż Węgier Orbana, aby sfinansować pomoc o wartości 50 mld euro w latach 2024-27.
Oczywiście inaczej patrzy się na wojnę w Ukrainie z pozycji Włoch czy Hiszpanii, dotkniętych przez inwazję z Afryki, a inaczej z Polski, czyli wojny za miedzą. Ale Europa zdaje egzamin!
Unia podejmuje także próby militarnej integracji państw członkowskich. W jakim wymiarze ma to sens – w świetle istnienia NATO?
- Mimo swej z gruntu pacyfistycznej natury Unia wyciąga strategiczne wnioski z prezydentury Donalda Trumpa, wojny w Ukrainie, a wcześniej ze swej bezradności wobec ludobójstwa w byłej Jugosławii (dopiero Amerykanie przerwali dramat Sarajewa).
Polityka obronna ma umocowanie w Traktacie Lizbońskim, ale długo nic z tego nie wynikało. Przełomowy charakter miał szczyt w Bratysławie w 2016 r., kiedy ustanowiono stałą współpracę obronną (PESCO), roczne przeglądy stanu obronności (CARD); papierowym tygrysem pozostały jednak grupy bojowe, pomyślane jako narzędzie szybkiego reagowania.
W końcu pojawiły się też fundusz obronny (7,9 mld euro na lata 2021-27) i fundusz pozabudżetowy – „perwersyjnie” nazwany Europejskim Instrumentem na rzecz Pokoju, wspomagający teraz dostawy militarne na Ukrainę.
Unia obronna, sprzeczna z wizją ojców założycieli wspólnoty europejskiej, to krok konieczny. Ameryka staje się trudno przewidywalna w perspektywie wyborów prezydenckich w roku 2024 jako gwarant naszego bezpieczeństwa. Europejska unia obronna nie jest wymierzona przeciw NATO; to sposób na partnerskie stosunki w NATO z USA i ubezpieczenie na wypadek takiej prezydentury jak Trumpa.
Europa musi integrować zasoby obronne – niebagatelne, skoro tylko Chiny przewyższają liczebnością zsumowane potencjały armii państw europejskich. Tyle że te potencjały się nie sumują - z uwagi na różne sposoby dowodzenia i łączności.
Ceniony w NATO generał Mirosław Różański, jedna z ofiar Macierewicza, powtarzał, że droga prowadzi przez wspólne manewry wojskowe – wprawdzie drogie, ale m.in. zamieniające się w siłę odstraszania wobec imperialnej Rosji.
Kapitał ma jednak narodowość… A unijni urzędnicy? Polska nadal nie ma odpowiedniej do swej wielkości i znaczenia reprezentacji w instytucjach unijnych – zwłaszcza na średnim poziomie zarządczym. Wydaje się, że ten stan w ostatnich 8 latach się pogłębił. Jakie to ma znaczenie? Może to po prostu demonizowanie problemu?
- Polski Kaczyńskiego nie słuchano. Była dla Unii kłopotem i przez to stała się bezradna w obronie polskich interesów.
Faktycznie, jesteśmy dziś, jako duży kraj, niedoreprezentowani w urzędniczej warstwie w instytucjach Unii. Mamy komisarza w zaniku, co dotkliwie objawiło się w czasie problemu zbożowego z Ukrainą.
Jest wiele do zrobienia w kwestii naszej obecności w średniej kadrze dowódczej w unijnej administracji, w tym w dyplomacji zagranicznej.
Tylko jeden przykład… Był program dla młodych uczonych w UE, gdy byłem komisarzem, o nazwie Marie Curie Actions. Uświadomiłem sobie, że niemal wszyscy uważają największą uczoną XX wieku za Francuzkę, spoczywającą w paryskim panteonie. Wysłałem Angelikę Chomicką z mego gabinetu na batalię z Francuzami, by „repolonizować” Marię.
Udało się (co nawet dla komisarzy UE było odkryciem – jest Polką?). Teraz program nazywa się Marie Skłodowska-Curie Actions i w latach 2021-27 przewiduje wydatkowanie 6,6 mld euro. To tylko jeden przykład, jakże jednak istotny dla obrony naszych interesów materialnych, ale także prestiżowych na europejskiej arenie!
Tekst pochodzi z Magazynu Gospodarczego Nowy Przemysł nr 4/2023.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie