EEC 2020

Mołdawia także przyjmuje uchodźców z Ukrainy.

Największym problemem Mołdawii, wynikającym z wojny na Ukrainie, jest kryzys energetyczny. Przez 30 lat niepodległości władze Mołdawii nic nie zrobiły dla uniezależnienia się od Gazpromu, mówi w rozmowie z WNP.PL Oazu Nantoi, parlamentarzysta i politolog.

  • Mołdawia graniczy z Ukrainą, tuż obok trwa więc wojna z agresywną Rosją. W związku z tym w Kiszyniowie powiększany jest budżet wojskowy i trwają przygotowania do wypełnienia zaleceń idących z Brukseli, mających przygotować kraj do euroakcesji.
  • W Mołdawii atak sił rosyjskich z Naddniestrza na Ukrainę uważa się za mało prawdopodobny. Według mołdawskiego komentatora wojska agresora są zbyt szczupłe i na dodatek widać w nich objawy demoralizacji.
  • Największym obecnie problemem Mołdawii (oprócz zagrożenia wojennego) pozostaje kryzys energetyczny. Dostawy gazu i elektryczności z sąsiedniej Rumunii są o wiele droższe niż te, które wcześniej oferował Gazprom. 
  • Kwestie dotyczące wojny na Ukrainie i przyszłości Europy będą przedmiotem debat w ramach EEC Trends (6 lutego, trwa rejestracja), pojawią się też w programie XV Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach (24-26 kwietnia 2023 r.). Zapraszamy na nasze wydarzenia.

Jaki jest stosunek Mołdawian do agresji rosyjskiej na Ukrainę? Czy boją się przedłużenia tej agresji także na ich kraj?

- W roku 2014, podczas pierwszej agresji rosyjskiej na Ukrainę, wydawało się, że za chwilę armia Putina stanie na granicy Mołdawii. Wielu wieszczyło upadek niezależnego państwa mołdawskiego. Bardzo to niepokoiło – dawno już ze sobą zblatowanych – przemytników - tak w Kiszyniowie, jak i w separatystycznym Tyraspolu. Przyzwyczaili się oni bowiem do praktycznego braku granicy celnej pomiędzy Mołdawią i jej „zbuntowaną” częścią – Naddniestrzem.

Robili na tym gigantyczne pieniądze, wręcz fortuny. Notabene uczestniczyli w tym też „specjaliści” z pobliskiej, ukraińskiej już Odessy... W celu zapewnienia właściwej „ochrony” i bezkarności, korupcja na tych granicach napełniała także kieszenie wysokiej rangi urzędników z Kiszyniowa, Tyraspola, Kijowa i Moskwy.

Oazu Nantoi, parlamentarzysta i politolog mołdawski (fot. archiwum prywatne rozmówcy)

Gdy jednak okazało się, że Rosjanie nie mieli możliwości realizacji swojej idei „Małorosji”, z Odessą jako jedną ze stolic tego niby-tworu, nastroje się uspokoiły - do 24 lutego ubiegłego roku, czyli napadu Rosjan na Ukrainę. Wtedy znów zapachniało dramatem... Wkroczenie wojsk rosyjskich do Mołdawii wydawało się prawie nieuniknione. Nikt nie spodziewał się jakiegoś większego oporu sił ukraińskich.

Mołdawia zaś przez wszystkie lata od uzyskania niepodległości w roku 1991 nie tylko nie stworzyła sprawnej armii, ale jeszcze na dodatek w przestrzeni publicznej dominowały rosyjskie kanały telewizyjne kreujące nastroje promoskiewskie. Dopiero w ubiegłym roku wyłączono w Mołdawii retransmisja części rosyjskich programów. Wedle jednak wszelkich badań nie można powiedzieć, że w całym kraju nagle "wybuchło" poparcie dla walki Ukraińców. Tu w Kiszyniowie nadal wielu powtarza rosyjskie tezy propagandowe o walce z ukraińskim faszyzmem...

Pewnym przełomem okazała się jednak decyzja Unii Europejskiej uznająca oficjalnie plany eurointegracji kraju. Od czerwca ubiegłego roku, gdy Bruksela zakomunikowała wolę dołączenia do grona Wspólnoty Ukrainy i Mołdawii, nastroje prorosyjskie jakby delikatnie ucichły. Nadal jednak popierają Putina biedni, niewykształceni emeryci oraz członkowie mniejszości narodowych. To taki typowy skład osób, które można określić jako homo sovieticus.

Mając swoich „wyznawców”, Rosja nadal prowadzi zatem typową wojnę hybrydową wobec Mołdawii. Pomaga w tym aktywność na naszym terenie Gazpromu. Poprzez tę firmę odbywa się także finansowanie (właściwszym słowem byłoby: korumpowanie) wszelkich wydarzeń i osób, mających wykazywać, że kraj jest prorosyjski. To skutek tego, iż przez 30 lat niepodległości nasze władze nie potrafiły z kolei wykazać, że Mołdawia to samodzielne, niepodległe państwo.

Moskwa korumpowała też polityczne elity kraju. Najbardziej widomym znakiem tych wpływów moskiewskich był poprzedni prezydent, Igor Dodon.

Konkludując: można powiedzieć, że poglądy na wojnę na Ukrainie będą w Mołdawii zmieniać się w zależności od sytuacji na froncie. Im bardziej wojska ukraińskie będą zwyciężały, tym bardziej głosy prorosyjskie będą cichły. Choć nie widzę tu miejsca na jakiś proukraiński entuzjazm... Na to chyba jeszcze za wcześnie.

Dla Mołdawii ważne jest istnienie niepodległej Ukrainy

Czy Mołdawia i jej władze próbują wspomagać Ukrainę? Czy przez Kiszyniów idą transporty broni do tego kraju? Czy potencjalna współpraca z Ukrainą w sferze obronności będzie się rozszerzała?

- Gdy plan putinowskiej „wojny błyskawicznej” rozbił się na ukraińskiej obronie, Naddniestrze, a także cała Mołdawia straciły dla Rosji swoją ważność strategiczną.

Z punktu widzenia Kiszyniowa nadal jednak sprawa jest prosta: jeśli Ukraina nie wytrzymałaby rosyjskiej agresji, to za chwilę zniknęłaby także niezależna Mołdawia. W takim przypadku rosyjskie czołgi zatrzymałyby się dopiero na granicy mołdawsko-rumuńskiej.

Dlatego tak ważna dla Mołdawii jest niepodległa Ukraina. Widać bowiem, że bezpośrednie sąsiedztwo z Rosją jest mocno niebezpieczne. Prócz Kijowa przekonała się o tym choćby Gruzja. Kontakty ukraińsko-mołdawskie radykalnie zmieniły się po aneksji Krymu przez Rosję.

Trzeba pamiętać, że Maia Sandu po wybraniu jej na stanowisko prezydenta Mołdawii w swoją pierwszą zagraniczną wizytę wybrała się do Kijowa. To dowodzi wspólnego stanowiska wobec rosyjskiego zagrożenia.

Tę zależność widać także choćby na podstawie losów umowy wojskowej z roku 1993 pomiędzy Rosją a Ukrainą. Na jej podstawie Moskwa mogła przewozić tranzytem przez Ukrainę wojskowych do garnizonu w Naddniestrzu. W roku 2015 ta umowa została ostatecznie zerwana przez władze w Kijowie.

Teraz zatem rosyjskie wojsko w Naddniestrzu to miejscowi, którzy zdecydowali się wcześniej na przyjęcie rosyjskiego paszportu. Ci ludzie nie stanowią żadnej wartości bojowej... Przy najmniejszym zagrożeniu rozbiegliby się jak najdalej od potencjalnych walk.

W czerwcu tego roku tak Ukraina, jak i Mołdawia otrzymały status kandydatów do Unii Europejskiej. Na Ukrainie mimo wojny trwają prace nad dostosowywaniem ukraińskiego prawa do standardów europejskich. Czy podobny proces ma miejsce też w Kiszyniowie?

- W mołdawskim parlamencie powstały zespoły tematyczne mające wypracować projekty nowych ustaw. W pracy pomaga nam fakt, że wszystkie dokumenty unijne są także przetłumaczone na język rumuński. To bardzo upraszcza proces. Wszak wszyscy u nas posługują się rumuńskim.

Widać też jednak wpływ mentalności posowieckiej na wielu naszych deputowanych. Na dodatek społeczeństwo ma również niejednoznaczny stosunek do euroakcesji. Ciągle widoczne są reminiscencje posowieckie... Całe szczęście, że większość parlamentarna oraz pani prezydent są zdeterminowani do integracji europejskiej.

Czy możliwa jest agresja rosyjskich oddziałów stacjonujących w mołdawskim Naddniestrzu przeciw Ukrainie?

- Gdy rosyjski krążownik poszedł tam, gdzie go posłali, gdy Ukraińcy „otrzymali” od Rosjan w geście „dobrej woli” Wyspę Wężową, upadł też pomysł desantu morskiego na Odessę.

To zaś spowodowało, że prawdopodobieństwo ataku z Naddniestrza na Ukrainę zmniejszyło się do zera. O „wartościach bojowych” tych wojaków, stacjonujących nieopodal Tyraspola, mówiłem już wcześniej... Na dodatek te siły są zbyt małe, by zagrozić wojskom ukraińskim.

Niestety, sama obecność oddziałów rosyjskich wiąże pewną część wojsk ukraińskich wokół granicy z Naddniestrzem. To przecież ponad 450 kilometrów.

Uważam jednak, że ten rok będzie decydujący dla wojny w Ukrainie. Putin nie może tej sytuacji ciągnąć w nieskończoność.

Mam nadzieję, że zakończeniem wojny będzie totalna klęska militarna Rosji. Bo tylko w takim przypadku możemy mówić o szansach na trwały pokój i demokrację w całej Europie. Na dodatek optymistycznym akcentem w Mołdawii jest choćby podwojenie budżetu obronnego. Dzięki pomocy z Zachodu!

Nie ma tanich i szybkich rozwiązań kryzysu energetycznego w Mołdawii

Mołdawia do tej pory była całkowicie zależna od dostaw rosyjskiego gazu. Czy ta sprawa jest ciągle ważna dla mołdawskiej niezależności?

- Przez trzydzieści lat niepodległości władze mojego kraju nic nie zrobiły dla uniezależnienia się od Gazpromu. Gdy zatem reżim Putina uderzył w energetyczny system Ukrainy, to i my straciliśmy 30 proc. energii elektrycznej, która przychodziła z Ukrainy. Potem nastały problemy z dostawami rosyjskiego gazu do elektrowni w Naddniestrzu, skąd energię wysyłano do regionu kiszyniowskiego.

Kryzysowa sytuacja w mołdawskiej energetyce nie ma jakichś szybkich i tanich rozwiązań. Nadal pozostajemy w posowieckim systemie energetycznym. Wiąże to nas z Ukrainą i dostawami gazu z Rosji. Choć jednocześnie nasz system energetyczny został równolegle także przystosowany do standardów technicznych obowiązujących w Unii Europejskiej.

Oczywiście dostawy gazu przez Gazprom to decyzja polityczna. Tym bardziej jednak trudno liczyć w przyszłości na „humanizm” tej firmy. Dlatego też władze mołdawskie już ogłosiły, że wystąpią – za faktyczne złamanie warunków kontraktu – na drogę sądową przeciw Gazpromowi. To jednak nie zmniejsza aktualnego deficytu energii.

Powstałe w ten sposób niedobory - w dużej części - pokryły dostawy z Rumunii. Minister infrastruktury i wicepremier Mołdawii Andrei Spinu informował o możliwości zwiększenia importu z Rumunii. Tu jednak problemem jest cena. Nawet rumuńska stawka regulowana pozostaje droższa niż stosowane do niedawna ceny z elektrowni mołdawskiej czy ukraińskich.

Ponadto sama Rumunia ma deficyt w energii elektrycznej. Musi ją importować z innych krajów unijnych. To może doprowadzić do pogłębienia się kryzysu energetycznego w Mołdawii.

Władze mołdawskie, przygotowując się na deficyt energii, zdołały zgromadzić w zbiornikach w Rumunii oraz na Ukrainie zapasy gazu o objętości 81,5 mln m sześc. To jednak raptem dwutygodniowe zużycie w okresie zimowym. Elektrociepłownie oraz kilka innych dużych zakładów przemysłowych zrezygnowały zatem z korzystania z gazu na rzecz mazutu, a budynki publiczne podłączane są do miejskich systemów ciepłowniczych.

W razie dalszego ograniczenia lub zupełnego wstrzymania dostaw gazu Mołdawia będzie zmuszona do zakupu tego surowca na rynkach spotowych - po cenach wyższych niż te, które obecnie płaci Gazpromowi.

Takie działania rosyjskiego dostawcy gazu są ewidentnym zagraniem politycznym. Rosjanie liczą, że Mołdawianie zwrócą się przeciw obecnym proeuropejskim władzom.

Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że suwerenność ma swoją cenę. Teraz wyrażana jest ona w gazie. Państwa wschodniej Europy, na czele z Litwą, Łotwą i Estonią, tę cenę zapłaciły. Teraz są od Rosji niezależne energetycznie. U nas ciągle takie decyzje odwlekano. Poszczególne ekipy rządzące bały się reakcji niezadowolonych z powodu nieuniknionych podwyżek obywateli.

Na dodatek swoją rolę odgrywała korupcja. Bo przecież tajemnicą poliszynela były metody „przekonywania” stosowane przez Rosjan wobec decydentów w Kiszyniowie. Tym sposobem dorobiliśmy się też w naszym kraju kilku oligarchów, których raczej należałoby nazywać po imieniu – bandytami mającymi wpływ na władze kraju.

Rosjanie podejmują decyzje szybko, a Zachód się ociąga

W jednym z niedawnych wywiadów stwierdził pan, że nie spodziewa się w Rosji przewrotu pałacowego, gdyż w otoczeniu Putina są ludzie o mentalności niewolników. Jednocześnie mówił pan, że Ukraina zwycięży w tej wojnie. Jak pan sobie wyobraża to zwycięstwo? Co będzie oznaczało dla Rosji?

- Nie możemy określić czasu tego zwycięstwa militarnego. Wierzę jednak w niezłomność ukraińskiej armii.

O Rosjanach mówi się, że szybko podejmują decyzję (także tę o agresji), ale potem jakby nie starczało im sił na szybkie działania.

Państwa demokratyczne bardzo wolno wprowadzały mechanizmy pomocy militarnej dla Ukrainy. Gdy jednak już to robią, widzę w tym wielką konsekwencję. Bardzo długo Zachód wahał się przed uznaniem, że Rosja to państwo faszystowskie, z planami ludobójstwa (lub wynarodowienia) całego narodu ukraińskiego.

Wniosek jest tylko jeden: o żadnych negocjacjach mowy być nie może. Trwały pokój może być efektem tylko totalnej przegranej militarnej Rosji. Bo jeśli demokratyczny świat nie zatrzyma Moskwy, to prędzej czy później front przeniesie się na Zachód. To niebezpieczeństwo w Brukseli i w Waszyngtonie już chyba dawno zrozumiano.

Obecnie zatem wojna na Ukrainie wygląda na zbiorowy opór całego demokratycznego świata przeciw autorytarnej Rosji. Tyle że - jak powiedział sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg - Europa i Ameryka płacą pieniędzmi, a Ukraina - krwią.

Dlatego też po potencjalnym zwycięstwie Ukrainy i całego demokratycznego świata niezbędna będzie nie tylko pomoc w odbudowie zniszczeń. Konieczne jest osądzenie tak zbrodni, jak i zbrodniarzy. Nawet tych z najwyższych szczebli moskiewskich. A udział w wojnie 23 tysięcy „wagnerowców” to nie dowód siły, tylko raczej dowód degradacji tego państwa.

W Europie niektórzy politycy uważają, że zagrożeniem może być jednak upadek Rosji...

- Nie podzielam tych strachów. W Rosji w chwili zagrożenia nikt nie będzie szukał mitycznego atomowego guzika. Rosjanie będą raczej kalkulowali, gdzie tu jeszcze można coś ukraść i ujść bezpiecznie... A najważniejsze jest zrozumienie, że „putinizm” to faszyzm XXI wieku.

EEC

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie