EEC 2020

Joe Biden i Wołodymyr Zełeński w Kijowie

Wojna w Ukrainie, będąc konfliktem regionalnym, wstrząsnęła ładem międzynarodowym i ma silne globalne implikacje. Widać, że nie wszystkie kraje Zachodu są gotowe na poważne zmiany.

  • Rosyjska agresja wobec Ukrainy pokazała, że Polska i kraje Europy Środkowo-Wschodniej miały rację, ostrzegając przed rosnącym rosyjskim imperializmem i jego możliwymi konsekwencjami.
  • Zachód się skonsolidował i wspólnie wspiera Ukrainę, jednak zarysowała się linia podziału między wschodem a zachodem Europy co do formy wsparcia.
  • Na razie Europa może liczyć na parasol ochronny Stanów Zjednoczonych, ale musi budować zdolności militarne i stawiać na własny przemysł zbrojeniowy, który na razie nie jest nawet w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości amunicji dla Ukrainy.
  • Skutki wojny, przyszłość Ukrainy, jej wspieranie i przyszła odbudowa będą jednym z głównych nurtów Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach (22-24 kwietnia 2023 r.).

Podczas swojej dopiero co zakończonej wizyty w Europie amerykański prezydent Joe Biden ominął Niemcy i Francję szerokim łukiem, a zamiast tego, szokując wszystkich, najpierw udał się do Kijowa, a następnie do Warszawy. W Warszawie spotkał się z kolei z przywódcami regionu Europy Środkowo-Wschodniej i sekretarzem generalnym NATO w ramach nadzwyczajnego szczytu Dziewiątki Bukaresztańskiej.

Nie ma w tym niczego przypadkowego. Amerykańska administracja pokazuje tu wyraźnie, że to polityka tego regionu wobec Rosji jest właściwa i tę linię Waszyngton zamierza wspierać. Przypomnijmy, że przed wybuchem wojny Francja i Niemcy raczej przymykały oczy na postępujący rosyjski autorytaryzm i imperializm w imię lukratywnych interesów, jakie przynosiła współpraca gospodarcza, w tym energetyczna.

W Ameryce wieją dla Europy pomyślne, ale zmienne wiatry

Z kolei kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polska czy kraje bałtyckie, od dawna ostrzegały, że rosyjska agresywna polityka zagraniczna będzie  coraz większym wyzwaniem dla Zachodu, ponieważ podważa wartości, którym ten tradycyjnie hołduje.

Na wszystko to nałożyła się niestabilność polityczna w Stanach Zjednoczonych, gdzie tradycyjne role w polityce zagranicznej dwóch najważniejszych partii politycznych uległy zamianie. Dotychczas tradycyjnie militarystyczni i "jastrzębi",  a więc wyznający zasadę agresywnej polityki wobec reżimów, republikanie zaczęli puszczać oko do Rosji, a ich agenda zaczęła się koncentrować na polityce wewnętrznej.

Prezydent USA Joe Biden podczas ostatniej wizyty w Warszawie spotkał się z prezydentem Andrzejem Dudą. Fot. PAP

Stało się to wraz z ogłoszeniem politycznego zwrotu przez Donalda Trumpa, który startował w wyborach pod hasłem; „Make America great again” (Uczyńmy Amerykę znów wielką). Oznaczało to, że Stany Zjednoczone nie chcą już pełnić tradycyjnej roli globalnego policjanta i Europa w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego musi zacząć radzić sobie sama, bo Waszyngton zamierza przede wszystkim zająć się tym, co dzieje się w domu, a jeśli chodzi o politykę zagraniczną - walką o dominującą pozycję na świecie z Chinami.

Po dojściu do władzy Joe Bidena, a więc kandydata demokratów, nastąpił zwrot i okazało się, że to demokraci przejęli rolę jastrzębi w polityce zagranicznej od republikanów. Wynika to zapewne z osobistych doświadczeń samego prezydenta, który doskonale pamięta czasy zimnej wojny. Dlatego też od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę USA wyraźnie stanęły po stronie napadniętego i rozpoczęły ofensywę dyplomatyczną, by pomóc walczącej Ukrainie.

Ośrodek decyzyjny w kwestiach europejskiego bezpieczeństwa przeniósł się na wschodnią flankę

Tak samo uczyniła Polska i kraje regionu, które mając osobiste doświadczenie z rosyjską agresją, doskonale wiedziały, że obrona Ukrainy to nasz obowiązek i próba powstrzymania ekspansji Rosji w kierunku zachodnim. Doprowadziło to do znacznego wzmocnienia relacji Waszyngtonu i stolic w naszym regionie ze względu na zbieżność celów w polityce wobec Rosji.

Wobec braku zdecydowania duetu francusko-niemieckiego i opóźniania inicjatyw mających wspierać walczącą Ukrainę punkt ciężkości, jeśli chodzi o decyzje podejmowane w kwestii europejskiej polityki bezpieczeństwa, przechylił się w stronę Europy Środkowo-wschodniej. O to, dlaczego i jaka będzie trwałość obecnych zmian, zapytaliśmy ekspertów.

- Punkt ciężkości w polityce bezpieczeństwa siłą rzeczy przesunął się na wschód, bo państwa wschodniej flanki są w tej wojnie najbardziej zagrożone - mówi WNP.PL Tomasz Chłoń, były dyrektor biura informacji NATO w Moskwie.

Zgadza się z nim znany brytyjski publicysta dziennika "The Times" i znawca Europy Wschodniej Edward Lucas.

Siedziba NATO w Brukseli. Fot. NATO

- Myślę, że z punktu widzenia działań militarnych doszło do bardzo ostrego przeniesienia punktu ciężkości na wschód. Polska ma tu pozycję centralną ze względu na ogromne inwestycje w armię, które dadzą jej bardzo silną pozycję, ale także dlatego, że stała się hubem logistycznym dla Ukrainy - powiedział WNP.PL.

- Państwa Europy Środkowej i Wschodniej, w tym przede wszystkim Polska i kraje bałtyckie, już od dłuższego czasu nadają ton w debacie na temat polityki bezpieczeństwa Sojuszu Północnoatlantyckiego. Już tekst koncepcji strategicznej z 2010 r. został przyjęty w takim, a nie innym kształcie dzięki silnej presji państw regionu, by NATO zwracało baczniejszą uwagę na zagrożenia płynące ze strony Federacji Rosyjskiej - dodała ekspertka ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Warszawskiego Beata Górka-Winter.

- Potem był szczyt NATO w Warszawie i decydujące postanowienia o wzmocnieniu wojskowym wschodniej flanki. Agresja Rosji na Ukrainę potwierdziła wartość trzeźwego spojrzenia państw regionu na politykę Rosji. Dziś nikt już nie kwestionuje zasadności tego, że Rosję należy postrzegać w kategorii żywotnego zagrożenia, a nie potencjalnego partnera dla NATO. Po rozszerzeniu Sojuszu o Finlandię i Szwecję ten głos będzie jeszcze bardziej wzmocniony – podkreśla ekspertka.

Chociaż swoją ostatnią wizytą Joe Biden wyraźnie pokazał, że jego uwaga koncentruje się na naszym regionie, Tomasz Chłoń przekonuje, że niekoniecznie należy odbierać to jako lekceważenie duetu francusko-niemieckiego.

Niemiec i Francji nie można lekceważyć w budowie systemu bezpieczeństwa Europy

- To, że Biden udał się na wschód, pokazuje, że bez udziału państw Europy Środkowo-Wschodniej powodzenie ukraińskiej misji Zachodu może być trudniejsze. Jednak brak obecności we Francji czy Niemczech to niekoniecznie prztyczek w nos czy wyraz dezaprobaty - uważa dyplomata.

Chłoń podkreśla, że w takich państwach jak Niemcy pewne decyzje zapadają wolniej i uważają one, że należy robić, co można, by Ukrainie pomóc, ale bez eskalacji konfliktu.

Edward Lucas zauważa, że taka polityka to krótkowzroczność i oparta na niej dotychczasowa architektura bezpieczeństwa w Europie była błędna.

- Niestety, Zachód zorientował się o 30 lat za późno, czym jest rosyjski imperializm, a to 30 lat temu należało dokonać jego demontażu. Dzięki temu dziś nie mielibyśmy tysięcy ofiar i miliardów dolarów strat - uważa publicysta.

 - Francja i Niemcy póki co będą w tej debacie zmarginalizowane głównie przez ich otwartą do tej pory postawę wobec Rosji, co w rezultacie doprowadziło do umocnienia pozycji Federacji Rosyjskiej i jej decyzji o inwazji na Ukrainę - podkreśla Beata Górka-Winter. - Polityczne prognozy Francji i Niemiec nie sprawdziły się, Rosja nie tylko nie stała się państwem demokratycznym, ale próbuje rozmontować wszystkie zdobycze świata zachodniego. Nie ulega zatem wątpliwości, że w najbliższych latach to kraje Europy Środkowo-wschodniej będą nadal nadawały ton w kształtowaniu planów Sojuszu.

Nieco inaczej tę kwestię widzi Tomasz Chłoń, ponieważ jego zdaniem po zakończeniu wojny Niemcy i Francja nadal będą odgrywały w Europie kluczową rolę w kształtowaniu polityki bezpieczeństwa, ale Polska nie powinna stać odwrócona do nich plecami.

- Polsce powinno zależeć, aby wspólnie z nimi budować politykę bezpieczeństwa, ponieważ trzeba ją wzmacniać. Pamiętajmy, że w 2024 roku w Stanach Zjednoczonych są wybory prezydenckie i nie wiadomo, co nastąpi po nich, dlatego Europa musi budować własne zdolności obronne, a dziś nie byłaby w stanie przeprowadzić wielu operacji bez udziału USA - przekonuje.

Europa musi zadbać o własne bezpieczeństwo, bez ciągłego oglądania się na Waszyngton

Podobnie uważa Edward Lucas, który również apeluje, by Europa budowała własne zdolności, niezależnie od Stanów Zjednoczonych, bo ma na to środki i możliwości.

- Myślę, że po wojnie dojdzie do napięć między Europą Wschodnią a Zachodnią. Dla tej pierwszej najkorzystniej jest, gdy Rosja pogrążona jest w smucie, czyli kiedy Kreml jest słaby i w chaosie. Z kolei ta druga woli stabilność i dla niej istotne są argumenty natury ekonomicznej, w związku z czym może chcieć znormalizować relacje z Moskwą - ostrzega.

Podczas gdy Europa Centralna będzie chcieć, by Rosja była słaba, Zachodnia może woleć przywrócić stabilność relacji z Moskwą. Fot. Shutterstock

Tomasz Chłoń zwraca uwagę, że Europa powinna postawić również na własny przemysł obronny, który na razie nie jest nawet w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości amunicji dla Ukrainy, bo dotychczas Europa nie brała pod uwagę, że może wybuchnąć wojna.

Do tego samego namawia Lucas, podkreślając, że lepszego momentu nie będzie, bo na razie Stany Zjednoczone nas wspierają, ale ich uwagę będą jednak odwracać Chiny, które stanowią dla Waszyngtonu największe wyzwanie, bo są dla nich bezpośrednią konkurencją.

Na razie możemy cieszyć się amerykańskim parasolem. - To bardzo cenne i symboliczne, że prezydent Biden zaproponował w przyszłym roku organizację szczytu NATO w Waszyngtonie. To bardzo dobry sposób na budowanie poparcia wśród społeczeństwa amerykańskiego dla obecności USA w NATO i amerykańskiego zaangażowania w świecie - podsumował Tomasz Chłoń.

EEC

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie