Rumunia nie chce Mołdawii, a Mołdawianie nie chcą Rosji
Krzysztof Szczepanik - 02-04-2022
Oazu Nantoi to deputowany mołdawskiego parlamentu i zarazem jeden z najbardziej znanych w Kiszyniowie analityków polityczno-gospodarczych. W rozmowie z WNP.PL twierdzi, że - jak na razie - zagrożenie bezpośredniej agresji na Ukrainę od strony separatystycznego (względem Mołdawii) Naddniestrza jest niewielkie. Siły rosyjskie tam rozlokowane są bowiem, jak twierdzi Nantoi, zbyt słabe.
Wątpliwe, czy z Naddniestrza ruszy ofensywa na Ukrainę – tak uważa deputowany z Kiszyniowa. Istotą wzajemnych kontaktów pomiędzy Mołdawią i jej zbuntowaną prowincją jest ciągle funkcjonująca kontrabanda.
Mieszkańcy republiki są za akcesją do Unii, ale boją się, że może to "zdenerwować" Rosję.
Jak wygląda obecnie realne zagrożenie agresji na Ukrainę wychodzące z Naddniestrza?
Oazu Nantoi: - To zależy, jak będzie dalej przebiegała agresja rosyjska na Ukrainę. W roku 2014 Rosjanie chcieli realizować plan powstania tak zwanej Noworosji. Wtedy na południu Mołdawii próbowano, rosyjskimi rękoma, organizować projekt tzw. republiki „Budżak”.
W skład tej „republiki” miały wejść należąca do Mołdawii, autonomiczna Gagauzja oraz rejon zamieszkania etnicznych Bułgarów. Połączone to miało być z ukraińskim pograniczem, gdzie także mieszkają Gagauzi... Rosjanie prowadzili wtedy tajne badania opinii publicznej w Naddniestrzu, na temat tego, czy miejscowi byliby za przyłączeniem do „Noworosji”.
Projekt „Noworosji” na tamtym etapie jednak upadł. Opór Ukraińców w Donbasie okazał się zbyt duży. Siły zbrojne Rosji stacjonujące w Naddniestrzu stanowią jednak dalej zagrożenie i dla Ukrainy, i Mołdawii. Trzy miesiące temu ukraińska piechota morska z Odessy przeprowadziła nawet manewry, gdzie ćwiczono odpieranie ataku od strony Naddniestrza. Zobacz także: Prorosyjskie Naddniestrze wezwało ONZ i OBWE do uznania jego niepodległości Tu ważną cezurą jest także zerwanie przez Ukrainę, w roku 2015, układu z Rosją o współpracy militarnej z roku 1993. Na podstawie tej umowy Rosja miała możliwość tranzytu wojskowego przez terytorium Ukrainy do Naddniestrza.
W ten sposób wysyłano kolejne zmiany roczników do służby w separatystycznej niby-republice. Tranzytem również przewożono wyposażenie wojskowe. Po 2015 Rosjanom pozostała tylko droga lotnicza przez... Kiszyniów.
Oazu Nantoi (fot. archiwum prywatne)
Z powodu tych utrudnień w rosyjskim wojsku stacjonującym w Naddniestrzu nastąpiły fundamentalne zmiany. Przede wszystkim w zdecydowanej większości to obecnie wojacy obywatele Rosji, będący jednocześnie mieszkańcami Naddniestrza. Miejscowi stanowią ponad 70 proc. stanu osobowego rosyjskich oddziałów w Naddniestrzu - na ogólną liczbę około 2 tysięcy żołnierzy. Wyposażeni oni są generalnie tylko w lekką broń. Jest też kilka wyrzutni „Grad”.
To wojsko wcale nie pali się do walk na Ukrainie... Tym bardziej, że wielu z tych żołnierzy to etniczni Ukraińcy, którzy mieszkają w Naddniestrzu. Mają oni bardzo ożywione kontakty z mieszkającymi tuż za granicą rodakami, co wynika z powiązań rodzinnych, ale i z bardzo tu ożywionej kontrabandy.
Dlatego trudno uznać te oddziały za przedstawiające jakąś większą wartość bojową dla konfliktu na Ukrainie. Choć oczywiście, gdy padnie rozkaz do ataku, to pewnie pójdą... Tylko czy będzie im się chciało wojować?
Podobne obiekcje należy mieć także do tzw. armii Naddniestrza. Niby to kolejnych 7 tysięcy żołnierzy, ale bardzo słabo wyposażonych. Jedynym ciężkim sprzętem są tam stare, jeszcze sowieckie, czołgi T-64 (bodaj 15 sztuk). Można zatem założyć, że do udziału wojsk stacjonujących w Naddniestrzu w wojnie z Ukrainą może dojść tylko wtedy, gdy front przybliży się do Odessy.
Kontrabanda w miejsce separatyzmu
W Naddniestrzu wielu tamtejszych mieszkańców to obywatele Mołdawii. Czy to ma wpływ na obecny stan konfliktu pomiędzy Mołdawią „zasadniczą” a separatystyczną niby-republiką?
- Od zakończenia walk w tym regionie w roku 1992 nastąpiła fundamentalna zmiana sytuacji. Miejsce walk zajął przede wszystkim nielegalny biznes, kontrabanda. Na tej kontrabandzie zarabiali tak urzędnicy z Naddniestrza, jak i ukraińscy celnicy oraz politycy z Kiszyniowa. Walizeczki z dolarami dostawali także "czynownicy" z Kremla.
Przywozili im te datki oficerowie z kontyngentu rosyjskiego stacjonującego w Naddniestrzu... Interes kwitł. A paszporty mołdawskie w Naddniestrzu to nie jakiś wykwit patriotyzmu, lecz efekt tego, że z nimi można jeździć (od 2014 roku) po całej Europie bez wizy.
Na dodatek w Naddniestrzu rozdaje się też bułgarskie paszporty. Bo tam mieszkają również etniczni Bułgarzy... „Prezydent” Naddniestrza Vadim Krasnosielski urodził się gdzieś za Bajkałem. Ma jednak obywatelstwo ukraińskie. Jego żona Swietłana (nauczycielka języka rosyjskiego) ma zaś obywatelstwo... rumuńskie.
Przedstawiciele biznesu z Naddniestrza w kontaktach z firmami w Unii Europejskiej reprezentują Mołdawię.
Te przykłady wykazują, jak polityka zrosła się tu z (bardzo różnie pojmowaną) ekonomią. Dlatego też trudno wprost nazywać Naddniestrze przyczółkiem Rosji... To jakaś wyludniająca się prowincja dzikich interesów.
Jeszcze za czasów sowieckich spis powszechny wykazał, że mieszka tam 750 tysięcy ludzi, a obecnie - nie więcej niż 300 tysięcy, z tego 140 tysięcy to emeryci.
Jak zatem wyglądają teraz stosunki Kiszyniowa z Naddniestrzem?
- Oficjalne władze Mołdawii nie wykazują jakiejś szczególnej aktywności w dziele „reintegracji” tego regionu. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak rozwiąże się konflikt Rosji z Ukrainą... Wiadomo jednak, że i tak trzeba by zacząć od demilitaryzacji regionu. To jednak jest możliwe tylko w przypadku, gdyby nastał pokój w Ukrainie. Niepodległej Ukrainie!
Obecna władza mołdawska, gdy tylko sformowała się w sierpniu ubiegłego roku, na początek musiała przeciwdziałać covidowi. Potem był szantaż Gazpromu wokół dostaw gazu. Gdy to się skończyło, to już mowa była tylko o kryzysie wokół Ukrainy. W Kiszyniowie zaczęto się więc przygotowywać do przyjmowania uchodźców, choć wtedy, późną jesienią, jeszcze mieliśmy nadzieję, że wojna nie wybuchnie.
Obecnie można powiedzieć, że Mołdawia była bardzo dobrze przygotowana na przyjęcie tłumów uchodźców, Cc zresztą stwierdziły również organizacje międzynarodowe, na czele z oficjalnymi instancjami Unii Europejskiej. Bo Bruksela pomogła nam w finansowaniu wsparcia uchodźców.
To nie zmienia faktu, że mieszkańcy Mołdawii są w ciągłym stresie. Wojna może tu przyjść o wiele szybciej niż do strzeżonych przez NATO Rumunii czy Polski.
Władze kraju rozpoczęły też systemową walkę propagandową z fake newsami. W Moskwie produkują ich wiele. Jedyny cel tych informacji to wprowadzać zamieszanie, nieufność wobec uciekinierów...
Efekty walki z kłamstwami w sieci są widoczne. W poprzednim tygodniu na stronie ambasady rosyjskiej w Kiszyniowie ukazał się komunikat, że jeśli ktoś czuje się zagrożony ze strony Zachodu, to niech zgłasza się do ambasady i opowie o swej „krzywdzie”... Komentarze pod tym ogłoszeniem (najczęściej po rosyjsku) były chyba jednak niezbyt w smak Rosjanom (najczęściej powtarzał się znany slogan: „idite na ...”), bo rychło komunikat zniknął.
A i tak Mołdawianie zdają sobie sprawę, że przyszły los ich kraju rozstrzyga się na ukraińskiej wojnie.
Polska, Rumunia, Unia, NATO...
W Kiszyniowie niedawno był prezydent Polski. Czy widzicie jakieś pozytywne efekty tej wizyty?
- Trudno mówić o jakimś konkretnym poparciu. Ważne są jednak takie wizyty z racji poczucia, że ktoś o nas myśli, ktoś się o nas upomina. Przecież nie tylko o wojnę na Ukrainie chodzi... "Przed chwilą" przecieżrazem z Ukrainą i Gruzją złożyliśmy wniosek o przyjęcie do Unii. Poparcie ze strony takich krajów, jak Polska będzie bardzo ważne.
Czy mieszkańcy Mołdawii też chcą wstąpienia kraju do Unii?
- W społeczeństwie widoczny jest pewne napięcie. Z jednej strony zwolenników wstąpienia do Unii jest trzy razy więcej niźli chętnych do bliższych związków z Rosją. Z drugiej strony: wielu uważa (mimo poparcia dla akcesji europejskiej), że wniosek podpisany przez Maię Sandu może drażnić Rosję. Tak jak drażnią wielu Mołdawian wieczne pytania dziennikarzy zagranicznych, czy nie chcielibyśmy jednak połączyć się z Rumunią. Czytaj również: Mołdawia chciałaby do Unii, ale Rosja ustawiła bariery Uprzedzając takie pytanie, mogę powiedzieć, że żadna z partii, która w ostatnich 30 latach głosiła ideę połączenia się z Rumunią, nie dostała 5 proc. głosów w wyborach. A i władze rumuńskie ani razu nie zabrały w tej sprawie głosu. Jest to zatem temat martwy.
Jeśli nawet jakiś Mołdawianin mówi, że jednak przeniesie się do Rumunii, to raczej wyraz jego niewiary w mołdawską państwowość . Tym bardziej staje się to teraz widoczne, gdy widzimy tuż za granicą wojnę.
Uzbrojona Mołdawia?
Mołdawia do tej pory przedstawiała się jako państwo neutralne, gdzie armia jest tylko symboliczna. Ostatnio jednak Maia Sandu ogłosiła potrzebę zdecydowanego podniesienia nakładów na obronność.
- Bądźmy realistami... Spójrzmy na to, z kim graniczymy. Ani z Rumunią, ani z Ukrainą raczej wojować nie będziemy. Wiadomo zatem, że chodzi tylko o Rosję. Sami byśmy się raczej nie obronili. Pozostaje plan wstąpienia do NATO.
Około 20 proc. społeczeństwa popiera taką decyzję. Tyle że NATO niezbyt się pali, by przyjmować w swoje szeregi kraj, który ma nieuregulowane sprawy graniczne...
Ponadto my obecnie na obronność wydajemy 0,39 proc. PKB rocznie. Jakoś sobie nie mogę wyobrazić, że budżet udźwignie wymagane ostatnio w sojuszu 2 proc.