- Stoimy przed dramatycznym dylematem, o co walczyć w pierwszej kolejności – o zieloną gospodarkę czy bezpieczeństwo energetyczne. Jeżeli to drugie może być zapewnione jedynie z udziałem węgla, będzie on brany pod uwagę, aczkolwiek można być pewnym, iż nacisk na redukcję emisyjności się nie zmniejszy - podkreśla w rozmowie z WNP.PL prezes Banku Ochrony Środowiska Wojciech Hann.
Jak to, co dzieje się w Ukrainie, wpływa na biznes BOŚ?
– Na to pytanie można odpowiedzieć na dwóch poziomach. Bezpośrednio zasadniczo nie wpływa, ponieważ nasza ekspozycja na finansowanie biznesu klientów za wschodnią granicą jest minimalna.
Pośrednio oczywiście widzimy pewne skutki wojny, ponieważ mamy klientów, którzy eksportują do Rosji czy na Białoruś. Jednakże nie ma to dla nas większego znaczenia, bo nie jesteśmy bankiem nastawionym na finansowanie działalności eksportowej.
W ostatnim czasie, w obliczu sankcji, widzimy zmianę postrzegania węgla. Czy pana zdaniem to jest trwała tendencja? Co stanie się z węglem w najbliższych miesiącach i latach?
– Jest za wcześnie na formułowanie wiążącej odpowiedzi na to pytanie. Nie tylko w przypadku Polski, ale i innych krajów, np. Niemiec. Widać wyraźnie, że węgiel zyskuje większą akceptację jako paliwo przejściowe.
Jednakże stoimy przed dramatycznym dylematem, o co walczyć w pierwszej kolejności – czy o zieloną gospodarkę, czy bezpieczeństwo energetyczne. W obliczu takiej alternatywy, druga opcja rzecz jasna zwycięża. Jeżeli bezpieczeństwo energetyczne może być zapewnione jedynie z udziałem węgla, będzie on brany pod uwagę, aczkolwiek można być pewnym, iż nacisk na redukcję emisyjności się nie zmniejszy.
Na pewno dyskusja i odpowiedzialna refleksja na ten temat nie mogą się koncentrować wyłącznie na efektach krótkoterminowych, mierzonych w tygodniach czy miesiącach. Obowiązkiem, zwłaszcza decydentów, ale też odpowiedzialnych komentatorów, jest myślenie o efektach długoterminowych.
Jak pan postrzega taką dłuższą perspektywę?
– Na pewno będziemy obserwować zwiększone zainteresowanie technologiami, które wykorzystują węgiel energetyczny oraz koksowniczy i potrafią doprowadzić do zmniejszenia finalnej emisyjności.
W Japonii zainteresowanie różnymi wariantami technologii CCS jest bardzo wyraźne. Z kolei w Europie CCS od dobrych kilku lat jest uznawany raczej za marzenie, aniżeli realną opcję technologiczną.
Na pewno nie ma mowy o powrocie do węgla jako do paliwa, które ma legitymację przy tradycyjnych wysokoemisyjnych technologiach. Wyraźnie jednak rośnie zgoda na wykorzystanie węgla jako paliwa przejściowego.
Czyli finansowaniu węgla energetycznego w tradycyjnej postaci BOŚ mówi „nie”, natomiast gdyby technologia przyniosła przełom, bank rozważy taki krok?
– To nie węgiel, ale emisje są przeciwnikiem. Jeżeli znajdziemy ekonomicznie racjonalny sposób na wykorzystanie węgla przy ograniczeniu emisji, to bardzo chętnie zaangażujemy się w finansowanie projektów związanych z tym surowcem.
Przed rosyjską agresją na Ukrainę wydawało się, że możemy zrezygnować z węgla. W tej chwili jasne jest, że było to myślenie krótkowzroczne. Musimy mieć takie metody ograniczania emisji, które nie narażą na szwank wielowymiarowego bezpieczeństwa energetycznego.
Stoimy u progu rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Czy BOŚ widzi swoją rolę w tym procesie?
– Wielokrotnie deklarowaliśmy, że atom jest fragmentem pożądanego miksu energetycznego. Jesteśmy otwarci na rozmowy o udziale w finansowaniu tych przedsięwzięć w skali, która jest proporcjonalna do naszego bilansu.
Podobnie widzielibyśmy swoją rolę w finansowaniu morskiej energetyki wiatrowej, gdzie również stawką są nakłady na poziomie 10-12 miliardów złotych. W przypadku BOŚ mówimy na przykład o finansowaniu łańcucha dostaw i „Polish Content”.
Wiemy, że ubiegłoroczna strata banku wynikała z rezerw związanych z ryzykiem kredytów walutowych. Czy pana zdaniem rezerwy te są już wystarczające?
– W moim przekonaniu tak. Oczywiście, za każdym razem tego typu wypowiedź musi być dostosowana do bieżących warunków makroekonomicznych, ale w tym momencie nie widzę podstaw do zaniepokojenia.
Rozpoczęliśmy realizację programu ugód frankowych, jesteśmy zadowoleni z jego rozwoju na starcie. Myślę, że najbliższe miesiące przyniosą wzrost zainteresowania klientów proponowanym przez nas rozwiązaniem.
Według pana ugody to jest najlepszy sposób na rozwiązanie problemu kredytów frankowych?
– Część banków realizuje program ugód na zasadach zaproponowanych przez przewodniczącego KNF. Jesteśmy w tym gronie, ponieważ uważamy, że są to zasady najbardziej sprawiedliwe zarówno dla klientów, jak i banków.
O tym, jak efektywnie program ten zadziała, zadecyduje nie tylko dobra wola każdej ze stron, ale również otoczenie makroekonomiczne.
W programie „Mój elektryk” mamy sfinansowanych nieco ponad 2 tys. pojazdów. Nie jest to duża liczba.
– Od czegoś trzeba zacząć. Proszę zwrócić uwagę, że program funkcjonuje dopiero od kilku miesięcy i stale jest usprawniany. Biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce na koniec 2021 r. było zarejestrowanych 38 tys. elektryków, podana przez pana liczba (licząc od początku programu – 12 lipca 2021) w mojej ocenie nie jest złym wynikiem.
Większość firm leasingowych jest zainteresowana tym programem, a rynek samochodów elektrycznych jest w Polsce na początku drogi. Klienci muszą oswoić się z ofertą, nauczyć rozwiązań i wyzwań związanych z zakupem i użytkowaniem pojazdów elektrycznych. Oczywiście, do tanga trzeba dwojga – zarówno oferty firm leasingowych, i to mamy, jak i zainteresowania klientów.
Jestem jednakże spokojny o to, że program ten przyniesie rezultaty, do jakich był powołany, czyli skokowe zwiększenie zainteresowania rynku. Program ten ma być rodzajem katalizatora.
Według mnie do tego tanga trzeba trojga – oprócz oferty firm i zainteresowania klientów potrzeba więcej stacji ładowania, których na razie nie widać.
– Pełna zgoda, to bardzo trafna uwaga. Na początku telefonii komórkowej pytanie brzmiało, czy najpierw rozwijać telefony komórkowe czy sieci przekaźników.
W przypadku elektromobilności oba elementy, tj. pojazdy elektryczne i sieć ładowania, muszą rozwijać się spójnie.
Jako Bank Ochrony Środowiska obserwujemy wielkie zainteresowanie rozwojem sieci ładowania pośród zarówno dużych graczy, jak i start-upów. To musi iść w parze z powiększaniem floty pojazdów elektrycznych i to się dzieje.
Myślę, że rząd również pilnie tę kwestię obserwuje. Były zapowiedzi zarówno ze strony NFOŚiGW, jak i Ministerstwa Klimatu i Środowiska, że programy rozwoju stacji ładowania nie będą pozostawione bez wsparcia.
Martwi pana inflacja?
– Oczywiście, że mnie bardzo martwi. Ale z drugiej strony to efekt uboczny oraz naturalna konsekwencja pakietów stymulacyjnych i działań rządów w zakresie przeciwdziałania skutkom pandemii. Na to nakłada się gwałtowny wzrost cen surowców – nie tylko ropy czy gazu, ale także żywności.
Rosyjska agresja na Ukrainę pogłębia i tak już znaczną rynkową nierównowagę w tym względzie, czego skutki, niestety, będziemy odczuwać jeszcze przez dłuższy czas. W przypadku Polski kolejnym czynnikiem proinflacyjnym jest również obserwowana w ostatnich miesiącach deprecjacja złotego.
Należy jednak wskazać, że zjawisko wysokiej inflacji jest odnotowywane także w innych krajach Europy i w USA, co w dużej mierze potwierdza, że jej przyczyny mają globalny charakter.
Pytanie brzmi, jak sobie z tym radzimy? Czy odpowiedź regulacyjna, na poziomie decydentów makroekonomicznych jest adekwatna?
– W moim przekonaniu jest, ale zawsze pozostaje pytanie o szczegóły.
Czy pana zdaniem wysoka inflacja zagraża wzrostowi gospodarczemu?
– Nie widzę w tej chwili poważnego ryzyka spowolnienia, ale oczywiście jakieś ryzyko istnieje. Myślę, że ten problem dostrzegają rząd, Narodowy Bank Polski oraz Komisja Europejska. Sztuka polega na tym, by walka z inflacją nie doprowadziła do przesadnego spowolnienia gospodarczego.
Stopy procentowe wzrosną do 5 proc.?
– Pozwoli pan, że zwolnię się z obowiązku odpowiedzi na to pytanie.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie