Tańsza energia i większe bezpieczeństwo energetyczne, ale przede wszystkim łagodniejsze przejście transformacji energetycznej. To może zapewnić nam energetyka rozproszona, lokalna.
Przez wiele lat na świecie dominował model polegający na tym, że produkcją prądu zajmowały się tylko wielkie elektrownie, które przesyłały go na duże odległości, nawet do odbiorców oddalonych o setki kilometrów. Wraz z rozwojem energetyki odnawialnej zaczęło się to zmieniać. Bo nagle okazało się, że zamiast wielkich elektrowni możemy mieć tysiące małych instalacji wytwarzających energię elektryczną na lokalne potrzeby, a więc dostarczających ją odbiorcom z sąsiedztwa.
To oznacza, że możemy mocno ograniczyć koszty przesyłu energii oraz potrzebnej do tego infrastruktury. W Polsce to tym ważniejsze, że na modernizację i rozbudowę naszej infrastruktury przesyłowej potrzebujemy dziesiątek miliardów złotych. Dzięki rozwojowi energetyki rozproszonej można by te wydatki znacząco ograniczyć.
Od biedy można by powiedzieć, że w Polsce mamy już całkiem dobrze rozwiniętą energetykę rozproszoną. Istnieje 1,2 mln przydomowych instalacji fotowoltaicznych, a także dziesiątki farm solarnych, wiatrowych oraz biogazowni. Sęk w tym, że wytwarzany przez nie prąd na ogół trafia do ogólnopolskiej sieci przesyłowej i wcale nie jest zużywany lokalnie.
Dzieje się jednak tak m.in. dlatego, że te małe, lokalne elektrownie oparte są na odnawialnych źródłach energii i to takich, które nie gwarantują produkcji prądu bez przerwy, bo zależą od pogody (dominujące i najszybciej rozwijające się dziś segmenty energetyki odnawialnej to elektrownie wiatrowe i fotowoltaiczne). Potrzebują więc stabilnych, ciągłych dostaw energii z zewnątrz – wtedy, gdy nie wieje czy nie świeci słońce.
Ten problem można jednak przynajmniej częściowo rozwiązać, tworząc lokalne systemy energetyczne, oparte na różnych źródłach energii (wiatr, słońce, biogaz, geotermię, pompy ciepła, elektrolizery produkujące wodór) oraz magazyny energii, ewentualnie małe elektrownie gazowe pracujące jako moce rezerwowe czy szczytowe (na czas mniejszej produkcji ze źródeł odnawialnych i szczytu zapotrzebowania na energię).
Na energetykę rozproszoną warto postawić z kilku powodów. Po pierwsze w tym kierunku idzie cały świat i wydaje się, że tak właśnie będzie wyglądać energetyka przyszłości.
Po drugie możemy mieć dzięki temu tańszą energię, nie tylko ze względu na oszczędności na przesyle, ale także dlatego, że dziś najtańszym sposobem produkcji energii są odnawialne źródła: energetyka wiatrowa i fotowoltaiczna.
Po trzecie produkując energię bliżej jej odbiorców, w wielu instalacjach, ogranicza się ryzyko przerwania jej dostaw (przerw spowodowanych awariami sieci czy elektrowni). Lokalne społeczności zamiast kupować energię z zewnątrz i płacić za nią gigantyczne sumy, mogą ją produkować same, wykorzystując własne zasoby energetyczne.
Ale – jak zwraca uwagę Albert Gryszczuk – równie ważne jest to, że Polsce potrzeba nowych, tanich i pewnych źródeł energii już dziś. – Od tego zależy utrzymanie konkurencyjności naszej gospodarki, to, czy w Polsce będzie się opłacało produkować, prowadzić biznes, czy nie – mówi prezes Krajowej Izby Klastrów.
Tymczasem elektrownie atomowe powstaną u nas za wiele lat, podobnie będzie zapewne z małymi modułowymi reaktorami jądrowymi, czyli tzw. SMR-ami (na świecie nie funkcjonuje jeszcze ani jeden taki reaktor). Niewiele szybciej pojawią się morskie elektrownie wiatrowe. Jedne i drugie będą ogromnymi, bardzo kosztownymi inwestycjami, które będą też wymagać wielu miliardów złotych na budowę sieci, służącej do przesłania produkowanej przez nie energii w głąb kraju.
Co blokuje w Polsce rozwój energetyki rozproszonej, w tym klastrów energii?
– Największy problem polega na tym, że wciąż nie ma pomysłu, nie ma planu na polską energetykę – twierdzi Albert Gryszczuk z Krajowej Izby Klastrów Energii. – Wciąż nie zostało określone, jaki ma być jej przyszły kształt, z jakich źródeł będziemy produkować energię, do jakiego miksu energetycznego dążymy i jakie regulacje zostaną wprowadzone.
- Mówi się o rynku energii, ale tego rynku u nas na razie nie ma – dodaje Gryszczuk. - Mamy monopol pionowo zintegrowanych państwowych grup energetycznych i sektor bardzo głęboko regulowany przez państwo, ze sterowaną przez nie produkcją, dystrybucją i sprzedażą energii, bo na to wszystko trzeba mieć koncesję, są też taryfy zatwierdzane przez państwowego regulatora. Taki model miał zapewnić tanią energię i bezpieczeństwo jej dostaw, ale w ostatnich miesiącach to zostało podważone.
Albert Gryszczuk uważa więc, że w pierwszej kolejności rząd powinien określić, czy decyduje się na deregulację rynku (łącznie z oddzieleniem firm zajmujących się produkcją energii od firm, które dostarczają ją do odbiorców i zajmują się jej sprzedażą), czy jednak pozostajemy przy modelu energetyki „sterowanej” i mocno uregulowanej przez państwo.
Po drugie niezbędne jest przyjęcie procedowanego już od ponad 2,5 roku projektu „dużej” nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii. Przewiduje ona bowiem m.in. zachęty, które bardzo przyczyniłyby się do rozwoju klastrów energii. To przede wszystkich spore upusty w opłatach dystrybucyjnych w przypadku energii produkowanej przez klaster i zużywanej lokalnie (wtedy nie trafiałaby ona do krajowej sieci przesyłowej i nie obciążałaby jej).
Ów projekt utknął na poziomie rządu, ale resort klimatu i środowiska zapewnia, że w najbliższym czasie trafi do Sejmu i do czerwca zostanie przyjęty przez parlament. Gdyby tak się stało, dla energetyki rozproszonej byłby to prawdziwy przełom.
- Liczymy, że na etapie prac sejmowych nad tym projektem uda się uwzględnić dwa nasze postulaty – mówi Tomasz Drzał, dyrektor zarządzający Krajowej Izby Klastrów Energii. – Pierwszy to zwolnienie samorządów z obowiązku organizowania przetargu w przypadku, gdy chcą one zamówić energię w swym lokalnym klastrze. Dziś nie mogą tego zrobić bez przetargu, nie mogą też związać się z producentami energii z klastra na dłuższy czas, podpisać z nimi umowy na kilka lat. To bardzo blokuje rozwój klastrów.
Drugim postulatem jest zwolnienie energii elektrycznej produkowanej przez klastry z opłaty mocowej – w związku z tym, że w ich przypadku w zasadzie nie ma potrzeby utrzymywania rezerw mocy.
Krajowa Izba Klastrów Energii zabiega też o to, by tzw. operatorzy sieci dystrybucyjnej nieprzyłączeni (OSDN) do krajowej sieci przesyłowej (należącej do PSE - Polskich Sieci Elektroenergetycznych) i działający lokalnie zostali zrównani w prawach z operatorami sieci dystrybucyjnej, która jest przyłączona do krajowej sieci.
Kluczowe jest też zmniejszenie minimalnych odległości elektrowni wiatrowych od budynków mieszkalnych – z wprowadzonych ostatnio 700 metrów do 500 m. Bo bez tego lądowa energetyka wiatrowa w Polsce wciąż będzie przyblokowana.
W drugim scenariuszu – czyli postanowieniu rządu o pójściu w kierunku deregulacji energetyki – potrzebna byłaby m.in. decyzja, czy „uwolnić” sieci średniego i niskiego napięcia. To znaczy zwolnić inwestorów, którzy chcieliby je budować, z obowiązku uzyskania koncesji i zatwierdzania taryf za dystrybucję energii.
Inne z proponowanych – przy deregulacyjnym scenariuszu – rozwiązań to umożliwienie budowy tzw. linii bezpośrednich – czyli łączących producenta energii bezpośrednio z jej odbiorcą bądź odbiorcami. To także wprowadzenie tzw. taryf węzłowych (czyli zróżnicowania opłat za dystrybucję energii – w zależności od tego, ilu odbiorców korzysta z danej części sieci i ile energii oni pobierają).
Albert Gryszczuk przypomina, że podobne rozwiązania na rynku telefonii stacjonarnej, w odniesieniu do tzw. ostatniej mili, skruszyły panujące na nim monopole (w Polsce był to monopol Telekomunikacji Polskiej) i doprowadziły do obniżki cen usług telefonicznych. Tak samo powinno być w przypadku energetyki.
Jednym z krajów, gdzie energetyka rozproszona rozwija się najszybciej, są Niemcy, które biją Polskę na głowę, jeśli chodzi o rozwój energetyki wiatrowej i biogazowej. Ponadto biogazownie, elektrownie wiatrowe czy fotowoltaiczne budują tam zazwyczaj nie wielkie koncerny energetyczne, ale mniejsi, często lokalni, inwestorzy, w tym lokalne, „obywatelskie” spółdzielnie energetyczne, których u naszego zachodniego sąsiada jest już kilkaset.
W Niemczech od dawna funkcjonują też należące do samorządów miast przedsiębiorstwa zajmujące się dostarczaniem i sprzedażą energii elektrycznej. To sprawia, że tamtejszy rynek energii jest dużo bardziej zdecentralizowany niż polski i - co ważne, wszyscy – może poza wielkimi koncernami energetycznymi - na tym korzystają.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie