W miarę jak przyspiesza walka ze zmianami klimatu, coraz więcej osób obawia się o koszty związane z transformacją energetyczną. Kamil Wyszkowski, dyrektor wykonawczy UN Global Compact Network Poland, zwraca uwagę, że cena braku działania znacznie przerośnie koszty zmiany.
Walka ze zmianą klimatu zbiera dużo negatywnych komentarzy ze strony społeczeństwa, wiele osób argumentuje, że doprowadzi ona nas do strat ekonomicznych, że system handlu emisjami (ETS) podnosi ceny energii dla odbiorców. Czy rzeczywiście tak jest?
- Narzekanie na ETS jest nieporozumieniem, ponieważ europejski system handlu emisjami był elementem negocjacji przy przyjęciu do Unii Europejskiej i Polska się zgodziła na objęcie ETS-em, więc nie można powiedzieć, że jest to jakiekolwiek zaskoczenie. Polska również siedzi przy stole, jeśli chodzi o prace nad ETS-em, więc może proponować swoje rozwiązania, zmiany lub reformy, jeśliby chciała i była w stanie przekonać do swoich pomysłów inne państwa Wspólnoty Europejskiej.
Narzekanie na to, że system ETS jest złem, to dla mnie hipokryzja i nieporozumienie. Kluczową kwestią jest to, że pieniądze pochodzące z ETS - które są rozdysponowywane wśród poszczególnych państw - powinny być wydawane na działania związane z realizowaniem polityki klimatycznej ONZ i UE. Niestety dotychczas tak nie było, ponieważ pieniądze z ETS-u były wydawane na inne cele, czyli niekoniecznie na działania, które służą polskiej transformacji energetycznej. I tu jest pies pogrzebany, ponieważ tylko ich część wydawaliśmy na przebudowę energetyki.
Na przykład nie dokapitalizowaliśmy sieci przesyłowych. Dziś nawet jeśli mamy 9 GW mocy zainstalowanej w fotowoltaice, co jest konsekwencją zarówno programu "Mój Prąd", jak i oddolnego pospolitego ruszenia polskich prosumentów, to kolejne moce są już bardzo trudne do podłączenia, bo sieci przesyłowe nie są w stanie tego przyjąć i są przeciążone.
Wynika to z dekad chronicznego ich niedofinansowania, ponieważ wytwarzanie - firmy produkujące energię z kopalin - nie dawało wystarczających pieniędzy na inwestycje w przesył. W efekcie nasz system energetyczny jest bardzo osłabiony. Jeśli środki z KPO zostałyby odblokowane, można byłoby wydać je choćby na inwestycje rozbudowujące i wzmacniające sieć elektroenergetyczną i mam nadzieję, że jeśli zostaną odblokowane, środki te zostaną mądrze wydane.
ETS jest systemem bardzo dobrym i dobrze, że podlega reformie, dobrze, że stał się narzędziem rynkowym i staje się swoistym gwarantem, żeby biznes zaczął się transformować wewnętrznie, odchodząc od źródeł energii opartych na kopalinach - bo o to chodziło. Dyskusja na temat ETS-u pokazuje, że udało się stworzyć mechanizm na tyle skuteczny, że elektryzuje polityków, biznes, think-tanki i wreszcie stymuluje zmiany na rynku energii.
Nie tylko polityków, ale też przeciwników transformacji energetycznej. Cały czas słyszymy, że energia jest znacznie droższa przez ETS, że to komunizm, manipulacja i wyzysk.
- Tak, słychać takie głosy i należy je wpisać w kontekst trwającej w Polsce walki politycznej, gdzie podejmowane są starania, by zrzucić na ETS całą winę, a tak naprawdę winne obecnej sytuacji są lata zaniedbań wszystkich polskich rządów po 1989 roku, które zamiast podjąć ambitne działania na rzecz transformacji energetycznej, czekały, aż ktoś inny to za nie zrobi, bojąc się politycznej ceny takiej reformy.
Jedynie rząd Jerzego Buzka zdecydował się na odważne działania i przeprowadził reformę górnictwa, bardzo trudną i niestety niekontynuowaną z podobną dynamiką. Dzięki polityce rządu Buzka mamy trochę mniej nierentownych kopalń i fundament dla dalszych reform.
Udało się wówczas wynegocjować ze związkami zawodowymi imponujący spadek liczby kopalń, w szczególności zamykając później te nierentowne. Zresztą ich liczba cały czas się zmniejsza - i bardzo dobrze - również dlatego, że polski węgiel jest bardzo drogi, jeśli nie jest silnie dotowany.
Wynika to ze struktury wydobycia. W Polsce mamy bardzo głębokie kopalnie i prawie nie prowadzimy wydobycia metodą odkrywkową, a ta jest najtańsza. Efekt to znacznie tańszy węgiel z tak odległych krajów jak np. Australia. Jedyną alternatywą dla obniżenia kosztów energii w Polsce jest sięgnięcie po zieloną energię, która jest po prostu tańsza. A jeżeli mamy możliwość przeprowadzenia transformacji poprzez ETS, to go nie krytykujmy, tylko go wzmacniajmy, mądrze wydatkując z niego środki jako narzędzia, które służą transformacji.
Kolejną elektryzującą społeczeństwo kwestią jest wprowadzony właśnie przez Unię Europejską zakaz rejestracji samochodów spalinowych, począwszy od 2035 roku. Wywołało to również falę krytyki, pojawiają się głosy, że przez to Polacy zostaną bez samochodów, bo samochody elektryczne są drogie, poza tym nie ma ładowarek. Czy rzeczywiście będzie aż tak źle?
- Najspokojniejszy jest tu sektor motoryzacyjny, bo on czekał, aż będzie postawiona kropka nad i. Od dawna się do tego procesu przygotowywał i co więcej, firmy motoryzacyjne nie są specjalnie zaskoczone, że to przestawienie się na samochody o napędzie elektrycznym bądź wodorowym ma się niebawem wydarzyć.
Przypomnę, że historycznie my wracamy do źródeł, bo najpierw były silniki elektryczne. Werner von Siemens w 1879 r. zbudował pierwszy model lokomotywy elektrycznej, a jej miniaturowym egzemplarzem rozwoził gości międzynarodowej wystawy w Paryżu. W 1880 roku opracował tramwaj elektryczny, a dwa lata później trolejbus. Na tamtym etapie rozwoju to silniki elektryczne były sprawniejsze niż silniki spalinowe. Niestety wymyślenie przez Henry'ego Forda linii produkcyjnej, masowa produkcja i spadek cen słynnego Forda T w 1908 roku wypchnęły silniki elektryczne z głównego nurtu.
W efekcie powstrzymano rozwój sieci tramwajowych w miastach, rozpoczęto rządowe programy budowy dróg i autostrad w latach 20. i 30. XX wieku, a samochody elektryczne zostały zastąpione samochodami spalinowymi. W związku z tym popyt na ropę naftową wzrósł i wzrosły emisje CO2, wynikające z jej spalania i to szaleństwo trwa do dziś.
Natomiast to, że silniki elektryczne mają wyższą sprawność od spalinowych i mogą z nimi z powodzeniem konkurować, wiemy od dawna i sektor motoryzacyjny jest w stanie przestawić się na produkcję silników elektrycznych.
Wszystkie firmy motoryzacyjne mają od dawna swoje modele elektryczne lub - jak Toyota - rozwinęły technologię silnika wodorowego. Przykładem może być tu wysoka liczba sprzedanych egzemplarzy i imponujący zasięg modelu wodorowego Toyoty Mirai. Sektor motoryzacyjny będzie jednym z pierwszych uczestników wielkiej rewolucji klimatyczno-przemysłowej, rewolucjonizując sektor transportu.
Oczywiście będą też ofiary w tym sektorze, na przykład fabryki katalizatorów do silników spalinowych, bo wiadomo, że tych katalizatorów nie będzie, więc te fabryki będzie trzeba przestawić na robienie czegoś innego, ale biznes sobie z tym poradzi.
Dekarbonizacja transportu stanie się faktem, ludzie przestaną narzekać i wielu będzie się zastanawiać za 20-30 lat, dlaczego byliśmy tak głupi, że truliśmy się samochodami spalinowymi, w miastach śmierdziało, był smog, umieraliśmy na raka i choroby układu oddechowego i krążenia.
Aby elektryki przestały być drogie, dokonuje się właśnie tych regulacji wśród państw Unii Europejskiej, bo do spadku cen przyczyni się efekt skali, a skoro już cały sektor motoryzacyjny dowiedział się, że trzeba będzie się przestawić na elektryki, to ładowarki też się pojawią, upowszechnią i stanieją.
Kolejnym wyzwaniem transformacji jest raportowanie ESG, które już niebawem zacznie obowiązywać. Czy sądzi pan, że polskie firmy są na to gotowe?
- Najpierw będą musiały je wykonywać duże spółki giełdowe, a od 2025 r. mniej więcej 3,5 tysiąca dużych, polskich firm. One będą musiały wymagać od podmiotów ze swojego łańcucha dostaw, żeby im raportowały, z jakim śladem węglowym produkują usługę lub produkt. To będzie zmiana, która bardzo szybko dotknie polski biznes. Na początek ten największy i mający rozbudowany łańcuch dostaw.
Raportowanie ESG to w dużym uproszczeniu mierzenie śladu węglowego i monitorowanie w oparciu o jakie procesy decyzyjne i inwestycje można ten ślad ograniczyć. Ta zmiana polega na tym, że sektor prywatny będzie go raportował pod reżimem odpowiedzialności karnej i cywilnej zarządów i rad nadzorczych, co jest nowością i świetnie, że to się zdarzyło, bo dzięki temu będziemy mieć młot na greenwashing.
Polskie firmy nie są przygotowane, ale wiedzą, że być muszą i zaczęły się intensywnie uczyć. To się dzieje na kilku przestrzeniach. UN Global Compact Network Polska wraz z Ministerstwem Finansów współprowadzą Platformę Zrównoważonych Finansów i chcemy w jej ramach zbudować pełne kompendium wiedzy na temat tego, czym raportowanie niefinansowe jest, z jakich podręczników czy raportów korzystać, tak, żeby managerowie i managerki firm, które będą obowiązkiem raportowania objęte, mieli wysokiej jakości narzędzia. Platforma zrównoważonych finansów jest także włączona w proces regulacyjny, bo jak wiadomo, europejska taksonomia będzie wymagać zmiany wielu ustaw w Polsce, m.in. ustawy o rachunkowości.
Transformacja energetyczna to koszty i one stanowią główną obawę zwykłych obywateli, którzy też do końca nie rozumieją, jak będzie przebiegać ten proces. Zastanawiają się więc, skąd weźmiemy na to wszystko pieniądze. Jeżeli policzymy koszty inwestycyjne, które świat musi ponieść na transformację i porównamy je do kosztów skutków jej braku, to które będą wyższe?
Brak działania pociągnie za sobą koszty związane z koniecznością dostosowania się do negatywnych skutków zmiany klimatu i będą to ciężkie pieniądze. W przypadku Polski dojdzie do podniesienia poziomu Bałtyku, zmiany polskiej linii brzegowej, Hel stanie się archipelagiem. Dla Trójmiasta oznacza to potężne inwestycje na ochronę przed wodami Bałtyku. W samym Gdańsku 80 proc. starówki będzie terenem zalewowym. To jest zaledwie jeden przykład.
Inny to kryzys wodny i susza rolnicza, w konsekwencji czego będzie trzeba wypłacać pieniądze rolnikom z tytułu odszkodowań, liczone w miliardach. Oczywiście bardziej opłaca się zainwestować w transformację energetyczną niż ponosić koszty zmiany klimatu, bo one są znacznie wyższe.
Ile kosztuje globalna transformacja energetyczna, także wiemy. Podczas tegorocznego Szczytu Ekonomicznego w Davos określono ją na ponad 3,5 tryliona dolarów każdego roku, aż do 2050. Jeśli będziemy te pieniądze inwestować w tak znaczniej kwocie każdego roku przez najbliższe 27 lat, jest szansa na osiągnięcie neutralności klimatycznej.
- Wiemy także, jakie globalne wstrząsy będą nas dotyczyć, jeżeli sobie z tym wyzwaniem nie poradzimy. Jednym z przykładów mogą być migracje klimatyczne na poziomie 2 mld ludzi, po roku 2100, poza tym koszty wojen o terytoria, wodę i zasoby. Tego należy się obawiać, więc absolutnie lepszą strategią jest sfinansowanie klimatycznej rewolucji przemysłowej w poszczególnych państwach. W Polsce jest ona wyliczona na kwotę 2300 mld euro, a warto dodać, że na dziś mamy zaledwie 309 mld euro środków z przyszłych wpływów z ETS oraz zaplanowanego finansowania krajowego i europejskiego do 2027 r.
Naukowcy ostrzegają, że brak transformacji to de facto całkowite bankructwo światowej gospodarki.
- To prawda. W 2019 roku sektor ubezpieczeniowy zapowiedział w Nowym Jorku na Climate Action Summit, że jeżeli miałby ubezpieczyć wszystkie ryzyka związane ze zmianą klimatu, to by globalnie zbankrutował. Jeżeli mamy sektor ubezpieczeniowy i sektor bankowy oparte na zaufaniu - bo na tym to polega - to jeżeli to zaufanie się traci, ponieważ coraz więcej katastrof związanych ze zmianą klimatu określamy jako siłę wyższą - a więc sektor ubezpieczeniowy umywa od tych szkód ręce - to pojawia się problem utraty zaufania do ubezpieczycieli, później ten problem rozleje się na cały sektor bankowy i szerzej, finansowy.
Staramy się przeciwdziałać temu ryzyku poprzez wprowadzenie nowego modelu zrównoważonego finansowania i ekonomii rozwoju. Dlaczego trzeba się śpieszyć? Wynika to z faktu, że bardzo niedługo nie będziemy w ogóle w stanie szacować w dłuższej perspektywie różnych ryzyk, ponieważ zmiana klimatu w przypadku braku działań stanie się nieprzewidywalna i niepoddająca kontroli, a w konsekwencji stracimy zdolność do zarządzania naszą cywilizacją. Pojawią się chaos i próba przetrwania od kryzysu do kryzysu, generując straszliwe koszty.
Wówczas globalna północ będzie broniła się przed przybyszami z globalnego południa, scenariusz ten świetnie opisał prof. Philip Alston w swoim raporcie o apartheidzie klimatycznym. Według niego w przypadku drastycznego wzrostu temperatury globalnej, globalna północ będzie strzelać do uciekinierów z globalnego południa, zostanie zawieszona Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, a w polityce będzie dominował nurt nacjonalistyczny.
To, że opisany przez Alstona kasandryczny scenariusz nam się nie opłaca, jest oczywiste. Mądrzejszą decyzją będzie uporządkowana i ambitna wielka klimatyczna rewolucja przemysłowa, która uchroni kolejne pokolenia przed opisywanymi w raporcie Alstona dramatami. Musimy te działania podjąć szybciej, niż przewiduje to Międzynarodowa Agencja Energii. Według jej analiz w 2050 roku świat ma produkować 54 proc. energii z ropy, węgla i gazu. Dziś produkujemy jej z kopalin aż 81 proc. Te 54 proc. w 2050 roku to wciąż zbyt dużo, by uniknąć konsekwencji związanych ze zmianą klimatu. Musimy przyśpieszyć w trosce o tych, którzy nadejdą. Na tym właśnie polega międzypokoleniowa solidarność klimatyczna.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie