W pierwszym półroczu tego roku polska gospodarka zużyła 7,713 mln ton stali, co stanowi absolutny rekord. Krajowa produkcja stali za tym rekordem nie nadążyła. Rekordowo wysokie są natomiast ceny stali i za nimi nikt już nie nadąża.
- Pandemia spowodowała na polskim rynku stali bardzo dużą lukę podażową, której nie dało się szybko wypełnić.
- Ceny niektórych wyrobów podwoiły się w tym roku, co spowodowało ryzyko zrywania części budżetowanych wcześniejszych inwestycji.
- W tym roku znacznie wzrósł import stali do Polski spoza Unii Europejskiej – niektóre kraje już przekroczyły wyniki całego ubiegłego roku.
Według Iwony Dybał, prezes Polskiej Unii Dystrybutorów Stali, pandemia, oznaczająca m.in. zatrzymanie produkcji, problemy z logistyką, spowodowała na polskim rynku stali bardzo dużą lukę podażową. Choć kłopoty to głównie drugi kwartał 2020 r., to problemy z podażą były odczuwane przez cały rok.
- Po lockdownie pierwszy odrodził się przemysł motoryzacyjny, który wydrenował rynek. Potem także dystrybutorzy ruszyli do odbudowywania zapasów i to spowodowało wzrost cen. W grudniu 2020 r. dystrybutorzy niemieccy, ale polscy także mieli najniższy poziom zapasów od 30 lat – mówiła Iwona Dybał podczas sesji „Hutnictwo” w ramach
Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Struktura dostaw. Fot. HIPH - W 2020 roku unijna produkcja spadła o 15 mln ton, a import o 4 mln ton, natomiast realna konsumpcja spadła tylko o 16 mln ton i to wytworzyło lukę, której nie dało się szybko wypełnić – wyjaśniała Iwona Dybał, wskazując, że to z jednej strony wynik ochrony unijnego rynku, ale z drugiej - faktu, że podobne luki towarowe powstały na innych rynkach, więc w wielu wypadkach także inne kraje wprowadziły liczne mechanizmy ochrony własnych rynków przed nadmiernym odpływem stali.
Skokowy wzrost cen
A potem nastał rok 2021 i rynek eksplodował. Szczególnie cenami. W pierwszej połowie tego roku polska gospodarka zużyła w sumie 7,713 mln ton stali, co stanowi absolutny rekord wszech czasów. Można zauważyć, że wzrost rok do roku wyniósł 23 proc., ale trzeba pamiętać, że drugi kwartał ubiegłego roku był szczytem lockdownu, a wraz z nim przerw w produkcji i dostawach. Produkcja w tym samym czasie wzrosła tylko o 7 proc., nie nadążając za gospodarką.
Czytaj także:
Największa polska huta myśli o "przejściu" na prąd- Na każde 1000 ton wyrobów zużytych przez gospodarkę aż 800 przyjechało z zagranicy. Co trzecia tona przyjeżdżająca z zagranicy pochodzi spoza Unii Europejskiej i import ten wzrósł w pierwszym półroczu o 42 proc. rok do roku. Trzeba sobie zadać pytanie, czy przy takich łańcuchach dostaw polska gospodarka jest bezpieczna? – pytał podczas EEC 2021 Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej.
Import spoza UE. Fot. HIPH W latach 2004-2006 nie było tak dużej luki między produkcją krajową a importem, stanowiły one mniej więcej blisko połowy rynku każde. Potem nożyce zaczęły się otwierać i dziś 80 proc. wykorzystywanej w Polsce stali pochodzi z importu, a 20 proc. z własnej produkcji. W różnych sektorach różnie to wygląda. W przypadku wyrobów płaskich nawet 94 proc. pochodzi z zagranicy, podczas gdy w wyrobach długich to 55 proc.
Rośnie import spoza Unii
W pierwszym półroczu tego roku z Rosji przyjechało 822 000 ton stali. To niemal 60 proc. całego importu z tego kraju w ubiegłym roku. Ukraina w pierwszym półroczu wysłała do Polski więcej stali niż w całym roku ubiegłym – odpowiednio to 710 000 ton w połowie roku 2021 i 685 za cały ubiegły. Białoruś zwiększyła dostawy do Polski o połowę, do 141 000 ton. Na dalszych miejscach są Mołdawia, Indie, Korea Południowa i Turcja.
Podsumowując pierwsze półrocze, Iwona Dybał zauważyła, że nożyce popytu i podaży wciąż się w Polsce rozwierały. Od maja tego roku różnica między produkcją a zużyciem wynosi 600 000 ton. To dwa razy więcej niż w maju ubiegłego roku. Kiedy patrzymy na udział importu w zużyciu stali, obraz jest niewesoły – na 7,7 mln ton zużytej stali aż 6,7 mln ton pochodziło z importu.
Luka między zużyciem a produkcją. Fot. PUDS Biorąc pod uwagę, że wyprodukowaliśmy w tym czasie 3,9 mln ton wyrobów gotowych, to krajowa produkcja sięga połowy rynku. Jest więc o połowę mniejsza od zużycia, ale znacznie wyższa niż różnica między zużyciem a importem.
Według statystyk polskie firmy wyeksportowały 2,8 mln ton. Z drugiej strony tak duża różnica między produkcją krajową a zużyciem wskazuje, że polskie huty przy wykorzystaniu maksimum swoich mocy produkcyjnych nie są w stanie nawet zbliżyć się do poziomu zaspokojenia krajowych potrzeb, a więc jesteśmy skazani na import stali.
Czytaj także:
Węglokoks planuje inwestycje w hutniczej częściCoraz większa różnica między popytem a podażą spowodowała skokowy wzrost cen. Według Polskiej Unii Dystrybutorów Stali tona blachy gorącowalcowanej, która w 2007 roku kosztowała 2240 zł, w tym kosztuje już 6114 zł. Cena tony prętów żebrowanych z 2730 zł w roku 2008 wzrosła w tym roku do 4270.
- Największy wzrost dotyczył blachy zimnowalcowanej, choć w zasadzie był tylko teoretyczny, bo blacha ta i tak była praktycznie niedostępna – cała produkcja tego roku już jest wysprzedana. Ceny sięgały nawet 10 000 zł za tonę – mówiła Iwona Dybał.
Zużycie jawne. Fot. HIPH Tłumacząc, w jak trudniej sytuacji znaleźli się dystrybutorzy i końcowi użytkownicy, prezes PUDS wskazała zwłaszcza na dynamikę tych wzrostów w zestawieniu z realizacją inwestycji, które są zwykle budżetowane wiele miesięcy wcześniej. Zwróciła uwagę na przykład blachy gorącowalcowanej, której ceny rok do roku wzrosły w pierwszym kwartale 2021 o 46 proc., w drugim o 124 proc., a w trzecim nawet o 159 proc. - Nie można prowadzić działalności, kiedy ceny rosną o 120 proc., a nasze marże są jednocyfrowe – mówiła Iwona Dybał.
Rynek wymaga indeksacji
Taki wzrost cen był dla rynku stali, ale także dla końcowych użytkowników „istnym trzęsieniem ziemi”. - Rynek absolutnie nie chciał przyjąć tych cen. Największy problem był z kontraktami długoterminowymi, których realizacja była zagrożona. Pojawiło się ryzyko zrywania kontraktów – powiedziała Iwona Dybał i przypomniała, że PUDS od kilku lat walczy o to, żeby wprowadzić indeksację cen przy podpisywaniu umów. Według Iwony Dybał ma to zabezpieczyć obie strony w wypadku tak wysokich wzrostów cen.
Zobacz retransmisję sesji Hutnictwo, która odbyła się w ramach
Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
- Jeżeli dało się przy zamówieniach publicznych wprowadzić waloryzację dla finalnych wykonawców, to dlaczego nie można takich mechanizmów wprowadzić w relacjach dystrybutor - finalny wykonawca? – pytała Iwona Dybał i dodała, że przy tak wielkiej konkurencji, jaka panuje obecnie na rynku, „pozycja dystrybutora w negocjacjach z dużym wykonawcą jest żadna”.
Według Iwony Dybał pozytywnym trendem jest jednak następująca od kilkunastu tygodni stabilizacja produkcji w hutach i stopniowy spadek cen.