- W ciągu najbliższych 10 lat na różnego rodzaju projekty infrastrukturalne w Polsce planuje się wydać bilion złotych, czyli po 100 mld zł rocznie – zwraca uwagę w wywiadzie dla WNP.PL Dariusz Blocher, członek rady nadzorczej Budimeksu i były wieloletni prezes tej firmy.
- Oprócz zasiadania w radzie nadzorczej Budimeksu jest pan też w kierownictwie Ferroviala, jednego z największych koncernów budowlanych w Europie. Ma więc pan wiedzę na temat rynku budowlanego w całej Europie. Czy koniunktura w tym sektorze w krajach zachodniej Europy, w tym w strefie euro, jest lepsza niż w Polsce, dlatego że stopy procentowe są tam dużo niższe, a w ślad za tym sporo tańsze kredyty?
Dariusz Blocher, członek rady nadzorczej Budimeksu: - Koszt pieniądza jest ważny, ale tylko dla pewnych obszarów budownictwa, np. dla budownictwa mieszkaniowego, bo klienci ze względu na drogi kredyt kupują o wiele mniej mieszkań.
Każdy z krajów ma trochę inną specyfikę. W Polsce budownictwo mieszkaniowe stanowi 12-13 proc. całego sektora budowlanego. Cała reszta to w większości budownictwo infrastrukturalne, finansowane z budżetu państwa i środków unijnych.
Podobnie jest w całej Europie, gdzie większość budownictwa to też budownictwo publiczne, finansowane ze środków państwowych, związane z szeroko rozumianą infrastrukturą. Jeśli spojrzymy na całe europejskie budownictwo, to widać, że ono wciąż rośnie w zbliżonym tempie do poprzednich lat.
Jednak w Europie Zachodniej sytuacja jest inna, bo tam infrastrukturę już zbudowano, większość potrzebnych obiektów infrastrukturalnych już powstało, więc konieczne są tylko remonty, modernizacje czy wymiana starego obiektu na nowy. To dlatego budownictwo rośnie w krajach zachodniej Europy w dość wolnym tempie - od 0,5 proc. do 2 proc. rocznie.
W Wielkiej Brytanii występuje teraz bardzo duża inflacja, która ma większy wpływ na budownictwo niż same stopy procentowe, bo drastycznie podnosi koszty budowania. W Hiszpanii jest bardziej stabilnie, ale tam – jak się mówi – „wszystko już zostało zbudowane” i z tego powodu skala budownictwa jest mniejsza. Choć wciąż się buduje np. obiekty mieszkaniowe w miejscowościach wypoczynkowych.
- A co z inwestycjami prywatnymi, budową fabryk, centrów logistycznych, biurowców, centrów handlowych?
- Jeśli chodzi o inwestorów prywatnych, globalnych, to im dalej jesteśmy od granicy frontowej, czyli od granicy z Ukrainą, tym bardziej są oni skłonni do inwestowania. Bo nie ma pewności, czy ta wojna nie rozleje się dalej, na kraje ościenne, tego nie da się wykluczyć.
W Polsce tych niesprzyjających czynników jest więcej. To bardzo wysoka inflacja, ale i to, że wciąż nie mamy KPO, choć inwestycje finansowane z tego samego źródła – unijnego Recovery Fund - pojawiają się już w innych krajach UE.
Ta cała niepewność, wszystkie elementy razem złożone, przy nierozpoczętej jeszcze nowej perspektywie finansowej UE sprawiają, że w naszym kraju inwestycji jest na razie trochę mniej.
Potrzeby infrastrukturalne Polski są gigantyczne, tak duże, że polska branża budowlana w swej obecnej postaci nie jest w stanie tego przerobić. Trzeba więc do tego już się przygotowywać, gromadzić zasoby. W ciągu najbliższych 10 lat na różnego rodzaju projekty infrastrukturalne w Polsce planuje się wydać bilion złotych, czyli po 100 mld zł rocznie.
Z drugiej jednak strony polityka mieszkaniowa państwa jest niedookreślona, nie rozstrzyga do końca, czy mamy wspierać budownictwo własnościowe, czy czynszowe. Choć wydaje się, że bardziej promuje budownictwo własnościowe. Moim zdaniem jednak powinniśmy mieć większy niż dziś profesjonalny rynek najmu mieszkań.
- A co czeka cały europejski rynek budowlany?
- Każdy kraj w Europie ma inne problemy, ale generalnie budownictwo na naszym kontynencie na razie jest w pewnej stagnacji. Powoli jednak zbliżają się megaprojekty renowacyjne. Dotyczyć to będzie m.in. infrastruktury kolejowej, drogowej i mostowej w Niemczech, która ma po 50-60 lat i trzeba będzie ją odbudowywać. To będzie ogromna skala.
Mamy też Ukrainę, w której przypadku - jeśli sprawdzi się najbardziej optymistyczny scenariusz, czyli nieodległy koniec wojny - mówi się o bilionie dolarów potrzebnych do odbudowy zniszczonych budynków i obiektów. Jeśli ta odbudowa ruszy i będzie sprawnie przebiegać, to wydrenuje cały region z pracowników, z maszyn, z materiałów. To będą w zarządzaniu ciekawe, ale niełatwe czasy.
- Czy w naszej części Europy przybędzie wtedy także inwestycji prywatnych?
- Dziś inwestują tu tylko bardzo duzi inwestorzy, dla których pojedyncza nieudana inwestycja nie byłaby dużym problemem. Polskę postrzegają jako hub do odbudowy Ukrainy. Inwestują więc u nas w to, co jest związane z wojskiem, z logistyką, z centrami dystrybucji. Ale te inwestycje są dopiero na początkowym etapie, przygotowawczym. Kilka flagowych inwestycji już się zaczyna, chociażby związanych z produkcją baterii do aut elektrycznych.
Ale to nie jest jeszcze ta skala, która wchodzi w grę. Ja uważam, że Polska dopiero stoi przed szansą związaną z reindustrializacją Europy, skróceniem, regionalizacją łańcuchów dostaw, trendem polegającym na tym, by produkować bliżej rynków zbytu.
To będzie wpływało na Europę, to już się dzieje, ale by nabrało większej skali, najpierw musi się skończyć wojna w Ukrainie. To jest proces, który został zapoczątkowany już podczas pandemii, ale on musi potrwać wiele lat, zanim wyraźnie zobaczymy zmiany.
Europa myśli o tym, żeby produkować bliżej kluczowe produkty i części: takie jak półprzewodniki czy farmaceutyki oraz ich składniki. Tak żeby nie być całkowicie zależnym od dostaw z innego kontynentu. Nie da się zrezygnować z globalizacji, ale niebezpiecznie jest, gdy jesteśmy od niej w 100 proc. zależni.
Ten proces na naszym kontynencie już się rozpoczął, ale przez wojnę się wydłuża. Nie ma co się dziwić, bo średni europejski biznes w warunkach dużej niepewności bardzo ostrożnie podejmuje decyzje o kolejnych inwestycjach. Nie wiemy, jak dalej rozwinie się ta sytuacja, jest wiele scenariuszy, łącznie z rozlaniem się tego konfliktu poza Ukrainę, na kraje ościenne.
- Co z kosztami budów, w tym materiałów budowlanych, w Polsce, ale i w Europie? Czy one już się stabilizują?
- Ceny niektórych materiałów spadają w porównaniu ze szczytem cenowym. Były też momenty, że stal czy pręty zbrojeniowe były tańsze niż przed wojną na Ukrainie. Jednak inne pozycje kosztowe drożeją, np. koszt pracy, który stanowi 25 proc. kosztów budów. Energia i surowce wciąż są bardzo drogie.
Z drugiej jednak strony nie ma już takich wahań cenowych, następuje stabilizacja. Dla budownictwa jest to korzystne, by my musimy wycenić wartość kontraktu na 3-4 lata do przodu. Do tego w Polsce z reguły rzadko dostaje się waloryzację przy wzroście cen. Chwała więc Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, która wprowadziła tę waloryzację i zwiększyła ją do 10 proc., choć tylko od 50 proc. kosztów budowy, więc w szczycie cenowym to nie wystarczało.
Powinniśmy mieć taki model jak Bank Światowy w jego kontraktach. Model, w którym 90 proc. kosztów jest waloryzowanych w górę lub w dół. Jeśli ceny rosną, to wykonawca dostaje wyższe wynagrodzenie, ale jeśli ceny spadają, to spada też jego uposażenie. GDDKiA to by się opłaciło, bo np. przy obniżce cen, przy waloryzacji, wykonawca oddaje część wynagrodzenia.
Znaleźliśmy się jako biznes w bezprecedensowej sytuacji. Dziś jest tak dużo zmiennych czynników, jak nigdy dotąd. To i wojna w Ukrainie, i odpływ dużej części pracowników, wcześniej pandemia oraz zerwane łańcuchy dostaw. Przedtem nie było takich sytuacji. Poprzednie kryzysy były bardziej punktowe, skupione w jednym obszarze, tak jak kryzys finansowy. A teraz kryzys rozlewa się na wszystko. To są ciekawe czasy dla biznesu, ale nieprzewidywalne.
- Czego spodziewa się pan w najbliższych miesiącach, jeśli chodzi o sektor budownictwa w Polsce i w Europie?
- W Europie Zachodniej, przy obecnie już stabilnych cenach, nie będzie ani gwałtownych wzrostów, ani dużych spadków. Natomiast w Polsce w obszarze budownictwa mieszkaniowego spodziewam się dalszego spadku. Załamania tego rynku jeszcze nie odczuliśmy, bo realizowaliśmy te projekty, które były wcześniej rozpoczęte i sprzedane.
Teraz deweloperzy mają 40-procentowy spadek przedsprzedanych mieszkań, a w zeszłym roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych zmniejszyła się o 42 proc. W tym roku ma ona skurczyć się o kolejne 30 proc. To mocno się odbije na budownictwie mieszkaniowym w Polsce w tym roku i w przyszłym. Spadek liczby budowanych mieszkań będzie dwucyfrowy, choć może pod koniec roku nastąpi lekkie odbicie.
To jest bardzo potrzebne, bo w następnych latach czekają nas gigantyczne wydatki na budownictwo, związane z transformacją energetyczną, budową morskich elektrowni wiatrowych, elektrowni atomowych, wydatki na kolej.
Na samą budowę dróg rząd chce przeznaczyć 294 mld zł. Powinniśmy też już teraz zainwestować w infrastrukturę potrzebną do tego, żeby można było odbudowywać Ukrainę. Na początku trzeba będzie tam wszystko zawieźć, a nasze granice mają do tego za małą przepustowość.
Podsumowując: w 2023 r. spodziewam się w Polsce lekkiego - rzędu 1-2 proc. - spadku produkcji budowlano-montażowej, która w zeszłym roku wzrosła o bodajże 6 proc. w cenach stałych.
W 2024 r. spodziewam się powolnego odbicia, a w kolejnych latach będzie to zależało od dalszego rozwoju sytuacji w Polsce i na świecie, w tym przede wszystkim na Ukrainie.
- A co będzie z pracownikami? Już przed wojną w Ukrainie w budownictwie bardzo ich brakowało, a po wybuchu wojny wyjechało z Polski kilkaset tysięcy ukraińskich mężczyzn. Jak zaradzić deficytowi pracowników w budownictwie?
- Według danych GUS w branży budowlanej w Polsce pracuje pół miliona osób, z czego 100 tys. to byli obywatele Ukrainy, a 50 tys. z innych wschodnich kierunków. Po wybuchu wojny połowa obywateli Ukrainy, zatrudnionych w polskim budownictwie, rzeczywiście wyjechała.
Tymczasem branża już przed tą wojną faktycznie cierpiała na deficyt pracowników. Szacowało się, że brakowało ich około 60-70 tys. Ten problem nie zniknął, ale z drugiej strony dziś jest mniej pracy w budownictwie, mamy w naszej branży spowolnienie. Ekscytujemy się wzrostem produkcji budowlano-montażowej, ale ten wzrost liczony jest na podstawie wartości sprzedaży i wynika z wyższych cen, nie musi więc oznaczać większej produkcji.
Nie mamy danych na ten temat, ale myślę, że deficyt pracowników w branży budowlanej jest teraz wypłaszczony. Konsekwencją spadku w budownictwie mieszkaniowym jest to, że funkcjonujące tam bardzo liczne maleńkie firmy, zatrudniające do 9 osób, mierzą się dziś z ogromnym spadkiem liczby zleceń. Osoby z tych firm przechodzą do innych segmentów budownictwa, absorbujemy je do naszych firm, wypełniamy dzięki temu nasze kadrowe luki, więc wydaje mi się, że dziś, patrząc na cały rynek, nie ma deficytu pracowników budowlanych. Tym bardziej że do zawodów budowlanych przekwalifikowują się też pracownicy z innych branż, które teraz przeżywają kryzys. Potrzeba bowiem tylko pięciu miesięcy, żeby wstępnie się przekwalifikować do fizycznych prac w budownictwie.
Jednak ten brak kadrowego deficytu to sytuacja chwilowa. Bo za 2-3 lata będziemy potrzebować o 30 proc. więcej pracowników, czyli o 150 tysięcy.
- Czyli znów będziemy mieć deficyt i to jeszcze większy niż przed wojną w Ukrainie. Jak można by sobie z nim poradzić?
- Nie bardzo mamy skąd wziąć aż tylu pracowników, którzy sprostają czekającym nas potrzebom. Dla przykładu wydajność pracowników z Pakistanu, dopiero zaczynających pracę w Polsce, to tylko 30 proc. wydajności pracowników z naszego kraju. To wynika m.in. z bariery językowej i trwa przez dłuższy czas.
Jak więc poradzić sobie z tym deficytem? Według mnie są na to tylko dwa sposoby. Jeden jest bardzo bolesny i długoterminowy, a kryje się za nim technologia, automatyzacja, prefabrykacja, co oznaczałoby, że do tej samej pracy potrzebowalibyśmy mniej ludzi.
Ale tego typu zmiany w budownictwie zachodzą bardzo powoli, bo to jest bardzo tradycyjna branża. Ona się zmienia, ale bardziej w sferze zarządzania projektami i projektowania, a mniej w sferze wykonawstwa, gdzie nie ma jeszcze przełomowych technologii, oprócz prefabrykowania, które jest szybsze, prostsze i dlatego jest pewnie dobrym pomysłem na odbudowę Ukrainy.
Drugi sposób to sprowadzenie pracowników z zagranicy, choć i to nie będzie łatwe. By było łatwiejsze, musimy mieć bardzo sprecyzowaną politykę imigracyjną, tak jak cały Zachód. Staliśmy się zamożnym społeczeństwem, ale nas ubywa, więc musimy importować pracowników. Tylko w ten sposób będziemy mogli sobie poradzić z deficytem pracowników w najbliższych 5-10 latach, zanim dojdzie do przełomów technologicznych w budownictwie.
Jeśli w tym okresie nie uda się nam ściągnąć odpowiedniej liczby pracowników z zagranicy, to trzeba będzie więc się przyzwyczaić do tego, że będziemy mieć więcej pracy w budownictwie i będziemy budować dłużej. A jeśli dłużej, to i drożej.
- Czy ten deficyt pracowników w budownictwie występuje też w zachodniej Europie?
- Tak, zdecydowanie. Np. Niemcy są w jeszcze gorszej sytuacji niż Polska, bo im jeszcze bardziej brakuje pracowników w sektorze usługowym. Oni szeroko otworzyli granice na imigrantów i dziś chyba trochę tego żałują. To także dlatego potrzeba nam jasnej, sprecyzowanej i kontrolowalnej polityki imigracyjnej.
- Zmieniając temat: czy waloryzacja kontraktów kolejowych w Polsce wciąż jest niezałatwioną sprawą i dużym problemem? I co z luką przetargową, czyli brakiem nowych, dużych przetargów na kolei?
- Zacznijmy od zamówień. Zeszły rok, jeśli chodzi o oferty złożone do PLK, był niezły. To było 14 mld zł w zwycięskich ofertach. Problem polega na tym, że podpisane kontrakty opiewają łącznie tylko na 2 mld zł, bo PLK nie miała pieniędzy na realizację większej liczby projektów. PLK ma przygotowane projekty, może ogłaszać przetargi, ogłasza je, ale umowy nie są podpisywane, bo nie ma finansowania.
Jeśli więc chodzi o przyszłość, to nie ma obaw o wystarczającą liczbę projektów ze strony PLK, bo jest ich dużo. Bardziej obawiałbym się tego, że PLK i inne państwowe podmioty zaczynają skupować firmy wykonawcze. PLK kupiła Trakcję, a inna państwowa firma CPK – Torpol.
Jeśli zaś chodzi o waloryzację, to nie powinno być tak, że my za każdym razem walczymy o tę waloryzację. To powinien być stały element kontraktów, co zresztą polskie prawo zamówień publicznych przewiduje. Mówi ono, że dłuższe kontrakty powinny być waloryzowane jakimś uczciwym wskaźnikiem. Cieszę się, że w GDDKiA to udało się przeforsować, ale tak, jak już mówiłem, nie powinno być tam takiego ograniczenia – tylko do 50 proc. wartości kontraktu.
Waloryzacja powinna obejmować cały koszyk, działać w górę i w dół, a ryzyka związane z budową powinny być bardziej równomiernie rozłożone między wykonawcą a inwestorem. I do tego będę namawiał, bo to według mnie jest dobre dla wszystkich – też dla inwestora.
- Ale publiczni inwestorzy w Polsce na ogół jeszcze tego nie uwzględniają. PLK ma swoją specyfikę. To, co można jej zapisać na plus, to fakt, że po wybuchu wojny w Ukrainie wstrzymała ogłaszanie kolejnych przetargów i przyjmowanie ofert. Bo rynek był wtedy bardzo niestabilny. To był bardzo dobry ruch. Oprócz tego PLK płaciła nam za zakupione materiały – pod warunkiem, że były one na placu budowy. Wpływ wyższych cen nie uderzał w nas więc tak bardzo, bo od razu otrzymywaliśmy zapłatę.
Uważam jednak, że w przypadku PLK waloryzacja powinna być na takim poziomie, jak w GDDKiA. I wydaje się, że to jest już uzgodnione, że ma być ten 10-procentowy limit. Ale decyzji w tej sprawie ciągle nie ma.
Uważam też, że wszyscy inwestorzy publiczni powinni mieć jasne klauzule waloryzacyjne. Są świetne wzory światowe, na przykład wspomniany już przeze mnie model Banku Światowego, gdzie jest koszyk materiałów, które można sobie wybrać, a 90 proc. wartości kontraktu jest waloryzowane. I takie kontrakty są realizowane też w Polsce, dla publicznych inwestorów.
Liczę więc na to, że w ciągu kilku miesięcy zostanie sfinalizowane wejście w życie podwyższonej waloryzacji dla już realizowanych kontraktów dla PLK. Tam wprawdzie nie było tak dużego problemu ze wzrostem cen, jak w przypadku budów dróg, gdzie kontrakty były dużo dłuższe, bo w formule „projektuj i buduj”. W PLK jest raczej tylko „buduj”. Ale mimo to także w tym przypadku powinna być odpowiednia waloryzacja.
***
Inwestycje i ich finansowanie, rozwój nowoczesnej infrastruktury, kondycja sektora budowlanego i jego wpływ na gospodarkę w trudnym, wymagającym stabilizacji czasie to tematy składające się na jeden z ważnych nurtów Europejskiego Kongresu Gospodarczego (Katowice, 22-24 kwietnia 2023 r.).
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie