CBAM (Carbon Border Adjustment Mechanism) może być prawdziwym młotem na greenwashing - uważa profesor Karl Schmedders ze szkoły biznesu IMD w Lozannie. O realnych i fałszywych działaniach proklimatycznych rozmawiali uczestnicy sesji "ESG – biznes od nowa" podczas EEC w Katowicach.
Rządzący tym światem mają horyzont najbliższych wyborów, nie zastanawiają się, co wydarzy się po 2050 i nie myślą tak naprawdę o zmianach klimatycznych. Podobnie znaczna część menedżerów zarządzających wiodącymi światowymi firmami. To opinia profesora Karla Schmeddersa ze szkoły biznesu IMD w Lozannie.
- Wszyscy kryją się za sprawozdaniami o zrównoważonym rozwoju, ale nie mają one związku ani z ich działalnością, ani wynagrodzeniami szefów firm - mówił Schmedders podczas sesji "ESG – biznes od nowa" w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.
Od 2025 r. duże europejskie firmy będą zobligowane do raportowania swojego śladu węglowego w ramach raportowania ESG (Environmental, Social, Governance - zarządzanie środowiskowo-społeczne), jednak nadal mamy do czynienia z wieloma praktykami greenwashingowymi. Zdaniem profesora Karla Schmeddersa narzędziem, który może w tym pomóc jest CBAM, nazywany także granicznym podatkiem węglowym. Ma on zapobiegać wyprowadzaniu biznesu poza Europę.
Zgadza się z tym Weronika Achramowicz, partner w kancelarii Baker McKenzie. Jej zdaniem narzędzie, które najprawdopodobniej wejdzie w życie od października tego roku i będzie najpierw związane z obowiązkiem raportowania, ale już pod koniec 2025 roku wprowadzi obowiązek zapłaty cła na granicy z Unią Europejską, jest "regulacją, która ma zęby".
- Tu już są przepisy karne i sankcje; bardzo konkretna regulacja dotycząca określonych sektorów wysokoemisyjnych - mówi Achramowicz.
Zwraca jednak uwagę na jedną, jej zdaniem niepokojącą rzecz. Chodzi o nakładanie na importera obowiązku uzyskania informacji o wartości "emisji wbudowanych w produkt czy surowiec".
- Cały system liczenia tej opłaty jest pochodną tego, jak wysokie są te emisje wbudowane w dany produkt. Zamiast opracowania systemu obliczeń, np. średniej dla danego kraju czy produktu, obowiązek ten nałożono na importera. To unijny przedsiębiorca ma uzyskać tak szczegółowe informacje od dostawcy, który jest w jurysdykcji absolutnie niedojrzałej, jeżeli chodzi o zwalczanie zmian klimatu. Chiński czy indyjski producent nie będzie umiał tego zrobić - obawia się Weronika Achramowicz.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie