Opóźnienie w polskim atomie to nie problem. Martwić może co innego
Jerzy Dudała - 08-09-2021
Poradzimy sobie w Polsce bez problemu z przygotowaniem stosownych procedur i koncepcji działania elektrowni atomowej na rynku energii. Poradzimy sobie z bezpieczeństwem, zapleczem w postaci fachowców różnych dziedzin, czy to na etapie budowy, czy eksploatacji takiej instalacji. Nieodmiennie trudności sprawia opracowanie realistycznej koncepcji finansowania takiej wielkoskalowej inwestycji i czas jej realizacji - podkreśla w rozmowie z WNP.PL Michał Motylewski, radca prawny, managing counsel, członek Zespołu Energetyki i Zasobów Naturalnych kancelarii Dentons.
Michał Motylewski wskazuje, że transformacja klimatyczna - bowiem jego zdaniem chodzi o dużo szerszy wymiar niż tylko energetyka - musi być oparta na wiedzy.
Zdaniem Motylewskiego najwyższy czas, żeby strategicznym interesom Polski towarzyszyły fachowe analizy, rzetelna debata publiczna, a prezentowane dane pozwalały na weryfikację tez i założeń.
Jakie największe zagrożenia dostrzega pan, jeżeli chodzi o proces transformacji polskiej energetyki?
- Zacznę od doprecyzowania. Dziś powinniśmy rozmawiać o transformacji społeczno-gospodarczej, rzekłbym - transformacji klimatycznej. Mówienie o transformacji energetyki to już anachronizm.
Niby dlaczego?
- Polska znajduje się, metaforycznie, na skrzyżowaniu wielu dróg. Z jednej strony mamy dużo do zrobienia, tak w samym sektorze energetycznym, jak i systemowo, w całej gospodarce. Z drugiej mamy szczęście należeć do europejskiego klubu, który zapewnia dostęp do nowoczesnych, sprawdzonych standardów i praktyk, a także cieszy się zainteresowaniem inwestorów i umożliwia relatywnie łatwy dostęp do kapitału, niezbędnego w każdej transformacji.
Można powiedzieć, że to najlepsze miejsce i najlepszy czas na śmiałą transformację. Dlatego dla mnie, niezmiennie, największym zagrożeniem dla Polski jest to, że nie skorzystamy z tej okazji. Z rozmaitych, często błahych powodów zaprzepaścimy szansę na to, by wykorzystać dostępne środki jak najefektywniej i poprawić zarówno nasz osobisty dobrostan, jak i wspólny dobrobyt.
Skąd ta obawa?
- Przykładem niech będzie błędne wyobrażenie na temat zarządzania modernizacją polskiego systemu elektroenergetycznego. Wśród najnowszych, gorących tematów mogę wskazać zupełnie niezrozumiałe torpedowanie polskiego programu morskiej energetyki wiatrowej poprzez nierynkowe reguły wyboru inwestorów ubiegających się o pozwolenia na lokalizację morskich farm wiatrowych (tzw. rozporządzenie rankingowe przygotowywane przez Ministerstwo Infrastruktury).
Inny przykład - w ramach wielu gron eksperckich przestrzegam, już od 2016 roku, przed ograniczaniem efektywnego wykorzystania mocy przyłączeniowych nowych instalacji OZE poprzez wadliwe definiowanie mocy zainstalowanej takich instalacji. Wydawałoby się, że to drobna, wysoce specjalistyczna kwestia, a realnie zmniejsza ilość wytwarzanej zielonej energii, zwiększa koszty i ryzyka w sieciach dystrybucyjnych i sieci przesyłowej, ogranicza dostępne moce przyłączeniowe dla nowych projektów, może zniechęcać do zielonych inwestycji podmioty mniej wyspecjalizowane, jak choćby samorządy.
Nie wspominając o ustawie odległościowej dla wiatraków na lądzie czy lawinowo rosnącej ilości odmów dotyczących wniosków o przyłączenie, często bez przedstawienia jakiegokolwiek uzasadnienia.
Michał Motylewski (fot. mat. pras.)
Nie brakuje opinii, że nazbyt szybkie odchodzenie w Polsce od węgla brunatnego i kamiennego może spowodować wielkie turbulencje w obliczu braku realnych alternatyw dla tego paliwa. Czy tego typu obawy są uzasadnione?
- Jeszcze większe koszty i turbulencje spowoduje przepalanie polskich pieniędzy w złudnej wierze, że trwanie przy węglu daje jakiekolwiek realne korzyści. Znamienne, że na zeszłorocznej edycji Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach premier Jerzy Buzek oraz komisarz Frans Timmermans przestrzegali właśnie przed drastycznymi kosztami takich fantazji. Otrzymujemy dziś kolejne analizy, że transformacja będzie dużo kosztować. Czy stać nas na podbijanie tego rachunku kosztami trwania przy węglu? To Polacy będą je ponosić.
Faktycznie nie ma dziś rozwiązania, które jeden do jednego zastąpiłoby wielkoskalową energetykę węglową szybko i bez wieloletnich obciążeń środowiska, społeczeństwa i gospodarki. Nie to jest jednak największym problemem.
A co nim jest?
- Transformacja klimatyczna wymaga przemodelowania naszego myślenia o tym, jak i kiedy korzystamy z energii. Nie musimy przy tym przesadnie się głowić, co też wymyślić w zamian. Jak wspomniałem, jesteśmy w unijnym klubie, który dostarcza stosowne koncepcje i rozwiązania.
Unijny pakiet regulacji z 2019 roku nosi znamienną nazwę „Energii dla wszystkich”. Właśnie tak musimy spojrzeć na świat po węglu. Skupić się na zaangażowaniu w zaspokajanie potrzeb energetycznych wszystkich uczestników rynku energii: od konsumentów, poprzez podmioty publiczne, różnego rodzaju wspólnoty i społeczności, po podmioty wyspecjalizowane, niezbędne przecież w tej układance.
Tymczasem dziś inwestorzy mają trudności w przekonaniu Urzędu Regulacji Energetyki, że polityka koncesyjna w segmencie obrotu energią powinna być dostosowana do skali działalności. To też przykład istniejących barier.
Dla porównania, w niedużej niemieckiej miejscowości Denzlingen burmistrz przejął inicjatywę instalowania paneli fotowoltaicznych na dachach wspólnot mieszkaniowych, gdyż okazało się to rozwiązaniem szybszym i bardziej efektywnym niż mobilizowanie poszczególnych grup mieszkańców. Takie otwarte myślenie powinno zdominować także naszą rzeczywistość. Polska ma ogromny potencjał przedsiębiorczości i moim zdaniem może skutecznie uwolnić się od uzależnienia od węgla.
Jak zapatruje się pan na plany uruchomienia w Polsce elektrowni jądrowych oraz ramy czasowe takiego przedsięwzięcia?
- Analizy, które mieliśmy okazję przygotowywać na różnych etapach prac nad polskim programem elektrowni atomowych, zawsze wskazywały na zasadnicze dwie kwestie. Poradzimy sobie w Polsce bez problemu z przygotowaniem stosownych procedur i koncepcji działania elektrowni atomowej na rynku energii. Poradzimy sobie z bezpieczeństwem, zapleczem w postaci fachowców różnych dziedzin, czy to na etapie budowy, czy eksploatacji takiej instalacji.
Nieodmiennie trudności sprawia opracowanie realistycznej koncepcji finansowania takiej wielkoskalowej inwestycji i czas jej realizacji. Wymaga ona zamrożenia znacznych zasobów polskiej gospodarki na co najmniej kilkanaście lat. Dopiero po tym okresie zaczniemy odczuwać pozytywne efekty takiej inwestycji w sektorze energetycznym.
Budowa elektrowni atomowej w Polsce wciąż wydaje się odległą perspektywą (fot. Shutterstock)
Stąd nie zaskakuje mnie dzisiejsze zainteresowanie mniejszymi reaktorami modułowymi. Wygląda na to, że nawet wyzwania związane z wdrażaniem nowych technologii pozwalają inwestorom uwzględniać je w planach biznesowych już na najbliższą dekadę. Takie podejście wpisuje się też w elastyczne myślenie o tym, jak ma wyglądać zdekarbonizowana i zelektryfikowana gospodarka przyszłości.
Wydaje mi się przy tym, że w kraju tej wielkości, co Polska, jest miejsce na dużą elektrownię atomową. Paradoksalnie, być może to, że inwestycja taka jest nadal odległa w czasie, zwiększa jej rację bytu na etapie, na którym zupełnie inaczej niż dziś kształtować się będzie zapotrzebowanie na energię elektryczną - myślę o transformacji w kierunku gospodarki wodorowej.
Niemcy, w oparciu o usystematyzowaną, długofalową politykę wodorową, przewidują trudności z samodzielnym zaspokojeniem zapotrzebowania swojej gospodarki na wodór. Już dziś szukają rozwiązań, które pozwolą poradzić sobie z tym deficytem, motywując swoich partnerów międzynarodowych do współpracy. Jeśli zatem mamy wytwarzać tak duże ilości wodoru, to dodatkowa ilość energii z dużej elektrowni atomowej być może będzie potrzebna właśnie za kilkanaście lat.
Czy transformacja energetyczna nie doprowadzi u nas do radykalnych wzrostów cen energii elektrycznej, a tym samym do utraty konkurencyjności wielu sektorów polskiego przemysłu?
- W niedawnym projekcie rozporządzenia w sprawie obowiązku umarzania zielonych certyfikatów w 2022 roku Minister Klimatu zawarł bardzo użyteczne podsumowanie średnich cen energii na rynku konkurencyjnym w Polsce od 2008 do 2020 roku.
Minister zauważył, że „na Rynku Dnia Następnego w marcu 2021 roku średnia cena energii elektrycznej oscylowała już w granicach 277 zł/MWh, by w czerwcu 2021 roku osiągnąć poziom 352 PLN/MWh”. I podsumowuje, że „z uwagi na czynniki zewnętrzne, zjawisko wzrostu cen sprzedaży energii elektrycznej będzie postępować”.
Mówiąc krótko, jeszcze dobrze nie zaczęliśmy transformacji klimatycznej, a już borykamy się ze znaczącym wzrostem cen energii. Jeszcze rok czy dwa lata temu różne organy próbowały zaklinać rzeczywistość, czy to wprowadzając urzędową cenę dla odbiorców końcowych w 2019 roku, negując wzrost cen, jak prezes URE w postępowaniach taryfowych na rok 2020, czy pisząc bajki na temat wpływu wymiany transgranicznej albo obliga giełdowego na te ceny. Jednak takie działania nie ograniczają wzrostu cen energii.
Stąd wracam do początku mojej wypowiedzi. To najwyższy czas i właściwe miejsce, by skupić się na transformacji klimatycznej. Konkurencyjność polskich przedsiębiorstw i polskiej gospodarki, w konfrontacji z silnie regulowanym sektorem energetycznym, zależy przecież w dużej mierze od tego, jakim partnerem dla biznesu będą władze. Czy regulując energetykę i przemysł, przewidujemy miejsce na innowacje. Czy, zamiast blokować rozwój, równoważymy raczej szanse i zagrożenia. Czy wspieramy lokalną efektywność energetyczną, inwestujemy w zasoby - szczególnie ludzkie - samorządów, edukację klimatyczną.
Jakie działania wydają się zatem priorytetowe, żeby przeprowadzić tę transformację energetyczną w miarę bezpiecznie i bezboleśnie?
- Transformacja klimatyczna, bo podkreślam, że chodzi o dużo szerszy wymiar niż tylko energetyka, musi być oparta na wiedzy. Najwyższy czas, żeby strategicznym interesom Polski towarzyszyły fachowe analizy, rzetelna debata publiczna, a prezentowane dane pozwalały na weryfikację tez i założeń.
Trzeba skończyć z pospolitym ruszeniem, które w mojej ocenie stoi za opracowaniem nawet tak kluczowego dokumentu, jak Krajowy Plan Odbudowy czy mglistymi „opracowaniami własnymi na podstawie danych ministerstwa”. Inaczej bezpiecznie i bezboleśnie będzie tylko dla niektórych - transformacja się odbędzie, ale nie będzie sprawiedliwa i z pewnością będzie droższa, niż trzeba.
W bardziej przyziemnym wymiarze trzeba słuchać ekspertów, przedsiębiorców i obywateli, jakie rozwiązania działają, jakie nie. Przejrzyście prezentować praktykę regulacyjną organów takich jak prezes URE. Choćby przez publikację wyników dawno zakończonych konsultacji publicznych i ogólnie, częstsze prowadzenie takich konsultacji.
Nie można upierać się przy anachronizmach, takich jak dotychczasowe podejście do mocy zainstalowanej, tylko czytelnie wdrażać rozwiązania zgodne z postępem wiedzy technicznej i wiedzy o rynku tak, jak robią to nasi partnerzy w krajach Unii Europejskiej. I kształcić - niedawno zaproponowałem jednej z uczelni rozważenie prawa transformacji klimatycznej jako dodatkowego elementu studiów. Wierzę, że spotka się to z zainteresowaniem.