W dobie napięć musimy dbać o otoczenie biznesu, technologie, konkurencyjność – mówi "Nowemu Przemysłowi" prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. Interwencjonizm państwa? W kryzysie to lekarstwo: w odpowiedniej dawce leczy, ale przedawkowane może być śmiertelne - akcentuje.
Panie prezesie, czy my w gospodarczej koncepcji rządu po prostu jedziemy teraz przed siebie, skazani na doraźne zapobieganie i finansowe wspieranie biznesu i społeczeństwa, czy jednak precyzyjnie wiemy, gdzie chcemy zmierzać? Do Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) nikt już się nie odnosi, nikt też publicznie – także rząd – nie weryfikował w całości jej wykonania, a Polski Ład – miejscami bardzo ogólnikowy – pogrążyła kompromitująco wprowadzana reforma podatkowa. Są plany sektorowe, ale megaplanu po poważnych modyfikacjach nie widać. A przydałby się, bo przylot czarnych łabędzi zmienił międzynarodowe i wewnętrzne reguły gry. Czyżby rząd zaczął walczyć wyłącznie o ciepłą wodę w kranach?
Paweł Borys: - Faktycznie, dużo się zmieniło w ostatnich trzech latach… Ale uważam, że przed pandemią ze strategii gospodarczej – określanej także jako Plan Morawieckiego – bardzo dużo udało się zrealizować. Przed pandemią Polska miała wzorowe parametry gospodarcze, tzn. wysoki wzrost PKB (o średnio 4 proc. rocznie), niską inflację (ok. 2 proc.) i stabilne stopy procentowe; rosła aktywność zawodowa Polaków przy jednoczesnym spadku bezrobocia do rekordowo niskiego poziomu. Odnotowujemy też rekordowe napływy inwestycji bezpośrednich i obecnie jesteśmy nr. 1 w ramach nearshoringu.
Z kolei w kontekście obecnych turbulencji trzeba podkreślić, że doszło w Polsce do skokowego uszczelnienia systemu podatkowego i także dlatego – mimo wydatkowania 70 mld zł na „transfery społeczne” – budżet był zrównoważony, a dług publiczny spadł do 45 proc. PKB. Ten bufor finansowy pozwolił na obecne działania antykryzysowe.
Jednocześnie gruntownie – w sensie operacyjnym i finansowym – zreformowano również polskie instytucje rozwojowe w ramach Grupy PFR. W efekcie mogliśmy sprawnie wprowadzać tarcze.
Obecnie zamiast konsekwentnej realizacji strategii gospodarczej mamy intensywne, niestandardowe zarządzanie kryzysowe. I to trwa już trzy lata, bo z jednego kryzysu przeszliśmy w kolejne.
Najpierw obserwowaliśmy „zamknięcie” gospodarki, czyli szok podażowy, związany z covidowymi restrykcjami, później zaś szybką odbudowę popytu, który zderzył się z zerwanymi łańcuchami dostaw, co spowodowało napięcia inflacyjne. Potem mieliśmy destabilizację cen gazu przez Rosję, za czym poszły zwyżki cen energii, a we wrześniu 2021 r. już odnotowaliśmy powiększony poziom inflacji.
Następnie Rosja napadła na Ukrainę, co – w konsekwencjach – sprowokowało destabilizację gospodarczą, wzrost cen żywności, przyrost inflacji i deficyt obrotów bieżących. Trwająca zaś wojna ekonomiczna Rosji z Europą pogłębia trudności.
Naturalne zatem, że premier Morawiecki musi elastycznie i na bieżąco zarządzać w bardzo wielu dziedzinach, rozwiązując bezprecedensowe wyzwania w obszarze bezpieczeństwa zdrowotnego, militarnego czy ekonomicznego.
- Rozumiem, że nie twierdzi pan, że wszystko się udało z SOR… Mówi pan o trzyletniej wyrwie, ale nie będzie już powrotu do warunków zewnętrznych i prognoz sprzed pandemii. Konieczne są duże zmiany w średniookresowej strategii rozwoju państwa, a przy okazji można by zrezygnować z mrzonek.
– Tak, zmiany – pod wpływem przylotu czarnych łabędzi – będą nieodzowne, gdy sytuacja bardziej się ustabilizuje. Tyle że gdyby nie SOR, nie mielibyśmy jednak stosownych zasobów finansowych: jeśliby dług publiczny przed wybuchem pandemii był taki, jak w 2016 r. – czyli 53 proc. PKB – byłoby naprawdę krucho…
A „przestrzeń finansowa” do finansowych manewrów była i jest – pomimo wielkich dodatkowych kosztów finansowych (200 mld zł – aż tyle kosztowała nas w tej mierze pandemia; to mniej więcej 8 proc. PKB).
Dodatkowo do tej pory już 150 mld zł wyłożyliśmy na uśmierzanie skutków kryzysu energetycznego, a do tego dochodzą jeszcze powiększone wydatki na obronność. Dług wydatków publicznych będzie zaś na koniec 2022 roku na poziomie ok. 50 proc., czyli mniej niż 6 lat temu! Jeśli zaś zestawimy wyniki PKB z ostatniego kwartału 2019 r. i dziś, to – pomimo olbrzymich, kryzysowych trudności – jesteśmy liderem w Europie.
Zarządzanie kryzysowe z natury rzeczy zatem nadal dominuje, ale premier podjął próbę – to Polski Ład – by nadać po pandemii nową agendę. Program ten nie zasłużył na tak surową ocenę, jaka pojawia się w komentarzach. Mało mówi się o jego pozytywnych stronach, jak obniżka podatków, w tym zwłaszcza dla osób mniej zarabiających. Przyspieszyły też m.in. programy transformacji energetycznej i cyfrowej.
I to jest fiskalny sukces? Sumarycznie w przypadku wielu osób te reformy niewiele zmieniły w należnościach na rzecz państwa. A tryb wprowadzenia tych reform był – najdelikatniej mówiąc – niedoskonały.
- Jak w każdej skomplikowanej reformie wdrożenie nie było łatwe. Ale ostatecznie w kieszeni Polaków pozostało 25 mld zł.
Jadwiga Emilewicz w pandemicznym kryzysie mówiła tak: „Jesteśmy nadal – tym razem w dobrym tego słowa znaczeniu – gospodarczym patchworkiem”, dodając, że w pandemii w sporej mierze nas to uratowało, bo „kiedy towar z Azji w dobie pandemii nie przyleciał, to nie było problemem, by u nas produkować AGD, tekstylia czy ‘generyczne’ części samochodowe. Rozdrobnieni lokalni dostawcy tym razem bardzo dopomogli naszej gospodarce”. A może ta elastyczność, nieco „chałupniczej” natury, jest uniwersalnym sposobem na kryzysy? Po co się unowocześniać w sektorach, w które – często o wiele mocniej – inwestują i inni? Po co tworzyć ambitne – przynajmniej na papierze i propagandowo – plany?
- Pan prowokuje (śmiech) … Ale to proste: jeśli kraj nie ma wizji rozwoju i strategii realizacji, to dryfuje i może łatwo zejść ze ścieżki wzrostu. W obliczu wojny na Ukrainie i napięć geopolitycznych musimy szczególnie zadbać o przyjazne otoczenie biznesu, nowe technologie i konkurencyjność. Polski przemysł musi wykonać kolejny skok w wydajność i efektywność energetyczną – tym bardziej że trzeba się zmierzyć z wysokimi cenami energii i wyższymi płacami.
Przemysł to sektor, który zachowuje także, bardziej niż usługi, większy potencjał przyrostu produktywności, tworzy miejsca pracy, daje bezpieczeństwo ekonomiczne we współczesnym świecie. To tym bardziej ważne, że widać wyraźne odchodzenie od globalizacji i wydłużania łańcuchów dostaw poprzez lokowanie produkcji tam, gdzie taniej. Zmierzamy w kierunku regionalizacji i nearshoringu – tzn. inwestycje w sektor produkcyjny w sporej mierze wracają już do USA i na Stary Kontynent.
Polska – co też jest efektem SOR – pozostaje od 3 lat, rok po roku, w pierwszej trójce na kontynencie w przyciąganiu FDI (Direct Foreign Investment – bezpośrednie inwestycje zagraniczne – przyp. red.). I to głównie tych nowoczesnych, o dużej wartości dodanej przewidzianych w SOR-ze – z kilkudziesięcioma centrami badawczo-rozwojowymi włącznie. Informacja z ostatniej chwili? Mercedes zainwestuje 1,3 mld euro w jaworską fabrykę elektrycznych samochodów dostawczych, co stworzy też 2,5 tys. miejsc pracy.
To bardzo pozytywne trendy, ale zarazem – mówię to z naciskiem – należy przyspieszyć transformację energetyczną.
Przyspieszyć jednak? W kryzysie? A nie zwiększać wydobycie węgla i utrzymywać jeszcze długo elektrownie węglowe w eksploatacji?
- Tak, przyspieszyć. Także i dlatego, że za chwilę ciężko będzie realizować jakąkolwiek inwestycję bez zapewniania jej dostępu do zielonej energii.
Generalnie: OZE wydatnie oczywiście wzmacniają bezpieczeństwo energetyczne państwa i stabilizują ceny energii. Kto najszybciej dokona transformacji energetycznej – tak, by mieć możliwe niskie ceny, wygra na długo konkurencję z innymi w kategorii przemysłu.
Największe nadzieje – prócz fotowoltaiki – budzi tu rzecz jasna (choć poprawki w tzw. ustawie 10H też są ważne) wiatrowa energetyka morska. Bałtyk ma ogromny potencjał – dla nas na poziomie 1-2 elektrowni atomowych. Im więcej prosumentów i fotowoltaiki, wiatru i biogazu plus offshore’u w połączeniu z atomem, zapewniającym „bazę” dla systemu energetycznego i zastępującym w tej roli węgiel, tym większe szanse, by stworzyć miks energetyczny optymalny z punktu widzenia cen, niezależności energetycznej i klimatu. To taki trójkąt celów. Nieprzypadkowo Chiny budują 150 elektrowni atomowych…
Znakomicie, że jesteśmy w tej chwili niezależni gazowo, ale do pełni transformacji potrzeba koniecznie energii atomowej. W tym kontekście świetnie, że udało się u nas zyskać poparcie społeczne dla siłowni atomowych w naszym kraju na poziomie aż 75 proc. obywateli!
Nadal kiepsko u nas z inwestycjami prywatnymi… Dobrze im służą krajowe oszczędności, rozwój rynku kapitałowego i przekonanie firm do śmielszego inwestowania. Jak te proinwestycyjne zasoby kapitałowe rozwinęły się w ostatnich 5-6 latach w pana ocenie? Jakie posunięcia państwa dopomagały tu w tym procesie? I o jakiej skuteczności można tu mówić?
- Inwestycje publiczne rozwijają się dobrze. To także kwestia skutecznej absorbcji środków unijnych z poprzedniej perspektywy budżetowej, głównie w sferze inwestycji infrastrukturalnych. Warto tu też przypomnieć program inwestycji strategicznych w BGK – czyli kilkadziesiąt miliardów złotych na poziomie inwestycji samorządowych.
No i mamy przed sobą kolejną falę inwestycyjną na 3-4 lata – finansowaną z Krajowego Planu Odbudowy i kolejnej perspektywy finansowej UE.
To znaczy, że wierzy pan w zdolności koncyliacyjne rządu i ostatecznie wysyłkę tej puli z Brukseli. A niepewność prognoz gospodarczych i dość niewesołe perspektywy dodatkowo nie wpłyną deprymująco na potencjalnych inwestorów prywatnych?
- Styczeń 2023 r. zdefiniuje scenariusz gospodarczy Polski. Jeżeli dojdzie do kompromisu w sprawie kamienia milowego KPO dotyczącego reformy sądownictwa, będzie to miało bardzo pozytywne znaczenie dla złotego i inwestycji. PFR dostał zadanie, by już teraz prefinansować KPO, gdyż wiele przedsięwzięć potrwa 3-4 lata i trzeba je rozpoczynać teraz. Inaczej nie zdążymy wydać tych środków.
Inwestycje prywatne natomiast utrzymują się poniżej oczekiwań – i to przyczyna, że stopa inwestycji względem PKB spada. Według mnie firmy zainwestowały więcej w ramach innowacji organizacyjnych czy produktowych, bo w ostatnich latach odnotowujemy dobry postęp produktywności – o 2 proc. rocznie. Niższe inwestycje nie przekładają się zatem na razie na ów wskaźnik.
W tym roku (tj. 2022 - dop. red.) inwestycje w gospodarce rosną w tempie 5 proc. rdr – i to w roku. kryzysu i wojny. To niezła dynamika w inwestycjach prywatnych. Ale – rzecz jasna – apetyt, potrzeby i potencjał są tu dużo większe.
Przyczyn relatywnie niskiej stopy inwestycji prywatnych jest bardzo wiele… Powodem jest na przykład sama struktura naszej gospodarki: zdecydowanie dominują MSP, które z natury rzeczy rzadziej i mniej inwestują. Dodatkowo mamy niską stopę i poziom oszczędności krajowych. I to nie tak, że firmy nie mają pieniędzy. Każdy kraj chciałby, aby bilans sektora przedsiębiorstw układał się, jak u nas – polskie firmy mają nadwyżkę depozytów nad kredytami.
PFR był chwalony przez biznes za błyskawiczną reakcję na społeczno-gospodarcze skutki pandemii i sprawny rozdział finansowego wsparcia państwa. Na poziomie ogólnego mechanizmu posunięcia rządu ówczesny minister finansów Tadeusz Kościński objaśniał – w uproszczeniu – tak: rzucanie nadzwyczajnych środków na pomoc extra dla firm czy obywateli nie jest w dłuższym terminie rujnujące dla długu publicznego, gdyż ratuje i wzmacnia przedsiębiorstwa, podsyca konsumpcję i poziom PKB, w jakiejś mierze także inwestycje. A to wszystko owocuje zwiększonymi wpływami podatkowymi do budżetu państwa. Idąc tym tropem: po co poprzestawać i zaciskać pasa – a o tym przebąkują już przedstawiciele władz? Kto właściwie zapłaci za ten niebywały w historii III Rzeczpospolitej interwencjonizm państwa – intensywne pompowanie środków do gospodarki i społeczeństwa?
- Zgadzam się z oceną Tadeusza Kościńskiego: kiedy mamy recesję i ryzyko spirali kryzysowej – upadłości firm, zwolnień – taki kształt reakcji państwa jest właściwy.
To specyficzny rodzaj inwestycji, która właściwie już się w większości zwróciła – wyższymi wpływami ze składek, podatków czy wzrostem gospodarczym. O tym mówią nam obiektywne dane gospodarcze i także spadający dług publiczny.
O „zaskórniakach wydatkowych” lokowanych przez rząd w finansach instytucji rozwojowych też pan mówi?
- O całości… Ukułem takie powiedzenie w odniesieniu do tego rodzaju interwencjonizmu państwa: jest tu jak lekarstwo – w odpowiedniej dawce leczy, ale przedawkowane może być śmiertelne.
Każda sytuacja jest inna… Tym razem rozkołysanie sytuacji społeczno-gospodarczej wynika z wysokiej inflacji, deficytu obrotów bieżących i kryzysu energetycznego, wchodzą w grę tarcze rządowe, dotyczące mrożenia cen energii i dodatki osłonowe (należy pilnować, by ten kolejny kryzysowy szok nie wywołał recesji); trzeba większej dyscypliny w wydatkach i trochę obniżenia popytu w gospodarce, schłodzenia jej, by inflacja po prostu spadła.
Po pandemii gospodarka silnie odbiła, a w tworzeniu polskiego PKB duży pozostaje komponent energii (proporcjonalnie większy niż w najsilniejszych gospodarkach europejskich). Gdy zatem skoczyły ceny energii, żywności, pojawiły się też wielkie kłopoty z łańcuchami dostaw i szoki podażowe natrafiły na odrodzony silny popyt, to szybko pojawiła się wysoka inflacja.
Skala zacieśnienia się polityki pieniężnej, stabilny złoty i ogłoszony przez premiera plan większej dyscypliny fiskalnej – te instrumenty będą skuteczne. Inflacja spadnie – od II kwartału 2023 r. myślę, że hamowanie zaskoczy in plus. Sądzę, że w końcu przyszłego roku inflacja stanie się jednocyfrowa.
Zachowajmy się teraz po aptekarsku… NBP wskazuje, że jakieś 2/3 bieżącej inflacji pochodzi z zewnątrz, a 1/3 – z wewnątrz. Piotr Kuczyński z Domu Inwestycyjnego Xelion szacuje jednak, że „za ok. 60 proc. inflacji odpowiadają drogie surowce energetyczne i relatywnie drogi dolar w relacji do złotego. Pozostałe 40 proc. to już jednak skutek działań rządu”. Piotr Bielski, ekonomista z Santander Bank Polska, uważa nawet, że „bliżej nam do podziału 50/50”. Czyli destrukcja w imię pomocy. Które proporcje są właściwie?
- NBP ma najlepszy, najprecyzyjniejszy model ekonometryczny – najpewniej jego diagnoza jest prawdziwa.
Ja trochę inaczej rozbijam te czynniki. 25 proc. inflacji to efekt stanu polskiego rynku pracy – wysoka dynamika płac i de facto pełne zatrudnienie pojawiły się już przed pandemią, a później tylko się nasiliły, co w każdej gospodarce podsyca presję płacowo-cenową.
Zauważmy, że covidowy kryzys przeszliśmy właściwie suchą stopą, bo 270 tys. ludzi w sektorach najsilniej dotkniętych pandemią straciło pracę, ale momentalnie znalazło ją w innych branżach. Błyskawicznie też rynek pracy wchłonął kilkaset tysięcy uchodźców z Ukrainy.
Na szczęście nie grozi nam mocny skok bezrobocia, ale jego brak będzie inflację bazową podtrzymywał dłużej niż w innych krajach z większym bezrobociem.
Połowa inflacji to jest – mówiąc obrazowo i dosadnie – Putin. Ceny żywności i energii od września 2021 r. urosły bardzo wydatnie.
Ostatnie 25 proc. inflacji jest pokłosiem pandemii (zarówno pomoc publiczna, jak i wielki kłopot podażowy w postaci poprzerywanych i zakłóconych łańcuchów dostaw). A skoro tu impuls inflacyjny od 3 lat bierze się ze strony podażowej, to tym bardziej warto mówić o strukturalnych reformach właśnie w tej mierze.
Przypomnę tylko, że po doświadczeniach stagflacji w latach 70. świat nie mógł sobie poradzić do momentu, gdy nie przyszli Margaret Thatcher i Ronald Reagan. Ich reformy plus zmiany technologiczne i inwestycje w edukację (lepsze kompetencje), rynek pracy, otoczenie biznesu, wymiar sprawiedliwości na poważnie trzeba wziąć w rachubę.
Drożyzna i spadający popyt już oddziałują na rynek pracy. To już nie tylko bankrutujące i ścinające zatrudnienie liczne restauracje, piekarnie, małe firmy usługowe czy jednoosobowe działalności gospodarcze… Ograniczać zatrudnienie zaczynają też większe zakłady produkcyjne. Nie bagatelizuje pan perspektywicznie tych sygnałów?
- Tak, zmierzamy do spowolnienia gospodarczego. Niektórzy ekonomiści mówią „trzeba bardziej zdecydowanie zwalczać inflację, ale to oznaczać musi silne schłodzenie gospodarki”. A zatem: miniterapia szokowa versus stopniowe dostosowanie, kiedy to popyt nie spada aż tak, by mieć długotrwałe konsekwencje dla rynku pracy i dla przedsiębiorstw.
Stopa bezrobocia w przyszłym roku może trochę wzrosnąć – część firm będzie mieć problemy, ale scenariusz stosunkowo miękkiego lądowania (stabilizacji i powrotu na ścieżkę większego wzrostu w roku 2024) pozostaje w zasięgu ręki.
Uniknęliśmy błędów i pułapek krajów południa Europy w 2009 r., co kosztowało je straconą dekadę, a może i kolejną…
Wielu ekonomistów przewiduje rychłą, może i uporczywą recesję na Zachodzie. A czego oczekiwać – według pana i analityków PFR – u nas w roku przyszłym?
- W 2022 roku w Polsce mamy 4,5 proc. przyrostu PKB. W roku 2023 wzrost szacujemy na ponad 1 proc. – przy założeniu, że nie doświadczymy jakiegoś kolejnego negatywnego impulsu.
A ryzyk widać sporo: to napięta sytuacja na Bliskim Wschodzie, nadal wojna w Ukrainie, sytuacja niektórych banków w strefie euro; kilka krajów przechodzi też poważne kłopoty walutowo-zadłużeniowe – choćby Turcja, Egipt, Węgry wpadły w poważne turbulencje, no i Argentyna – już tradycyjnie.
Niestety, wojna powoduje, że region Europy Środkowo-Wschodniej jest podatny na zawirowania.
Kiedyś nazwał pan PFR „impulsem elektrycznym”, mobilizującym prywatny kapitał do inwestycji. Ale żeby impuls elektryczny o odpowiedniej sile wytworzyć, trzeba dysponować choćby niewielką elektrownią, liniami przesyłowymi, precyzyjną dyspozytornią etc. – słowem: środkami i właściwymi metodami. Jak ten system mógłby pan scharakteryzować?
- Podkreślę raz jeszcze: gdyby nie przygotowanie polskich instytucji rozwojowych, unowocześnienie ich – nie bylibyśmy w stanie poradzić sobie w taki sposób z kryzysami w ostatnich trzech latach. W pandemii stworzyliśmy finansową poduszkę bezpieczeństwa m.in. dla 350 tys. małych i średnich firm, udzieliliśmy też 260 finansowań dla dużych przedsiębiorstw.
A strategicznie? Olbrzymią pracę wykonały przede wszystkim BGK, ARP, PAIH, KUKE i PFR.
KUKE weszło do pierwszej trójki ubezpieczeń eksportowych i obrotu w Polsce, konkurując z głównymi graczami. Przedsiębiorcy chwalą sobie bogatą, nowatorską ofertę. BGK to dużo programów m.in. dla samorządów i dotyczących mieszkalnictwa.
My – jako PFR – działamy wokół innowacji: wymienię tylko Operatora Chmury Krajowej (OChK), kilkadziesiąt przedsięwzięć edukacyjnych (rozwój kompetencji). Przywiązujemy też dużą wagę do systemu emerytalno-kapitałowego, inwestycji mieszkaniowych, infrastrukturalnych, samorządowych.
PAIH wykazuje skuteczność w pozyskiwaniu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do kraju, jak i w promocji Polski za granicą. Może i nie wszystkie nasze przedstawicielstwa zagraniczne działały idealnie – takie sygnały do nas docierały – ale teraz słyszę coraz więcej pozytywnych komentarzy.
Słowem: grupa PFR to już absolutnie spójnie działający system – platforma wspierająca polski biznes w dostępie do tych samych czy nawet lepszych instrumentów finansowych, promocyjnych czy doradczych niż w przypadku ich konkurentów z Niemiec czy Włoch.
Cieszą mnie takie projekty, jak „hub dla Białorusi”; w ostatnich 2 latach Polska była w stanie bardzo szybko pozyskać wykształconych pracowników i firmy z branży zaawansowanych technologii. Tendencje migracyjne wskazują, że jesteśmy dla innych atrakcyjni jako miejsce do życia.
Kładziemy nacisk na zakupy mniejszościowych udziałów w prywatnych firmach – zawsze te operacje mają charakter prorozwojowy. Realizujemy też strategiczne inwestycje, jak budowa terminala instalacyjnego pod offshore czy port DCT w Gdańsku. Bardzo dobrze nam się rozwija obszar inwestycji zagranicznych (firmy polskie nabywające przedsiębiorstwa zagraniczne).
Koncentrujemy uwagę na nowoczesnych technologiach – w chmurę, w automatyzację, robotyzację, w ogóle w Przemysł 4.0 i w rozwój kompetencji dopasowanych do potrzeb XXI stulecia. Nie zapominamy również o rozwoju filara kapitałowego – PPK (wychodzimy też z inicjatywą centralnej informacji emerytalnej), o współpracy uczelni z biznesem czy wsparciu koncepcji smart city w wielu wymiarach. PFR w ostatnich latach założył też ponad 40 funduszy venture capital.
Wszystko po to, by Polska poprawiała produktywność gospodarki, bo ostatecznie z niej się bierze dochód.
Tyle że każdy kraj dyskutuje o produktywności i problem w tym, że nie tak łatwo „na koniec dnia” stworzyć otoczenie, które rzeczywiście temu sprzyja. To są czasami kwestie podatkowe, czasami prawne, czasami polityka czy sprawy kulturowe. W niektórych krajach to się potrafi ułożyć w spójną całość – jak w USA, Wielkiej Brytanii czy Skandynawii, a w niektórych kopiuje się nawet cudze patenty, ale się nie udaje. Nie ma wzorca…
A na finansowej niwie – jak wam się dziś układa?
- Nasz portfel inwestycji aktualnie zrealizował zwrot z inwestycji w kwocie ok. 0,5 mld zł. To, w mojej ocenie, dobry wynik. Jeśli zaś chodzi o całą grupę kapitałową PFR, no to łączny zysk sięga ponad miliarda złotych.
Potrafimy – z jednej strony – wcielać w życie programy o charakterze misyjnym, rozwojowym, bo nie jesteśmy jako instytucja nastawieni na bezwzględną maksymalizację zysku, ale zarazem prowadzimy zdrową politykę finansową, która pozwala sprawić, że kapitał pracuje i zarabia.
A cel dla PFR? Nowoczesna, konkurencyjna gospodarka i Polska, w której chce się mieszkać i rozwijać; wiem, brzmi to wybitnie sloganowo, ale taka jest istota rzeczy, jeśli zamknąć ją w kilku słowach, a nie w elaboratach.
Rozmowa odbyła się w połowie grudnia 2022 r. Tekst pochodzi z nru 04/2022 Magazynu Gospodarczego Nowy Przemysł.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie