EEC 2020

Polsko-ukraińskie przejście graniczne w Korczowej

Mała przepustowość granicy, tranzyt zboża czy nierówna konkurencja. O polsko-ukraińskich problemach do rozwiązania rozmawiamy z Jackiem Piechotą, prezesem Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.

  • Ukraina otrzymuje od Polski pomoc polityczną, humanitarną i militarną. Jednak oba państwa mają interesy gospodarcze, które niekonieczne muszą wychodzić sobie naprzeciw. Widać to np. w transporcie drogowym.
  • - Powinniśmy sięgnąć do działań osłonowych dla polskich przewoźników, bo ukraińska konkurencja jest rzeczywiście w zdecydowanie lepszej sytuacji. Rozumiem polskie firmy, ale również Ukraińców, którzy nie mają u siebie co wozić - mówi Jacek Piechota.
  • W rozmowie z WNP.PL przedstawia też swoją hipotezę, dlaczego nie powołano pełnomocnika rządu do spraw całości problemów związanych z kryzysem ukraińskim. 
  • O Ukrainie, najważniejszych dla niej sprawach, o polskim wsparciu tego kraju będziemy rozmawiać w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego 24-26 kwietnia 2023 roku w Katowicach.

Czy pana zdaniem Polska zdała egzamin jako transportowe ogniwo łączące Ukrainę ze światem w trudnym czasie wojny? 

- Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Zderzyliśmy się z okolicznościami nieprzewidywalnymi i niewyobrażalnymi. Przed wybuchem wojny Ukraina realizowała 90 proc. swojego eksportu przez porty morskie. Nie występowało duże zapotrzebowanie na transport towarów przez Polskę, a w związku z tym i na rozbudowę infrastruktury granicznej, zarówno jeśli chodzi o drogi, jak i o szlaki kolejowe.

Przez wiele lat w tym obszarze praktycznie nie inwestowano. Zabrakło determinacji. I nie mam tu na myśli tylko obecnie rządzących. Jeśli porównać granicę Polski z Ukrainą i Polski z Niemcami, to na tej pierwszej jest, licząc proporcjonalnie do jej długości, czterokrotnie mniej przejść. Ruch handlowy przez lata był, jaki był, i nagle z dnia na dzień sytuacja skrajnie się zmieniła.

Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. Fot. PAP/Darek Delmanowicz.

Naturalne rozumowanie: skoro jest wojna, potrzebny jest sztab

Ale od 24 lutego 2022 r. upłynęło już 13 miesięcy. W tym czasie widzieliśmy na granicy zatory zarówno kolejowe, jak i samochodowe, kolejki liczące dziesiątki kilometrów i to narażone na ostrzał rakietowy Rosjan. Czy teraz przepustowość granicy jest lepsza? Jak to ocenia Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza?

- Na pewno udało się sytuację w części poprawić, ale niedostatecznie w stosunku do potrzeb i wyzwań. Na to nałożyło się wiele czynników. W mojej ocenie można było działać lepiej, szybciej i skuteczniej.

Już trzeciego dnia po agresji wystąpiliśmy do premiera o powołanie pełnomocnika rządu do spraw całości problemów związanych z kryzysem ukraińskim. Pamiętam z czasów, kiedy pracowałem w rządzie, że nie ma nic gorszego, topiącego wszelką inicjatywę, niż uzgodnienia międzyresortowe. Powołanie pełnomocnika rządu, który wyposażony w szerokie kompetencje miałby koordynować pracę resortów, to było absolutnie wyzwanie chwili.

Niestety, tak się nie stało. Dopiero po kilku tygodniach powołano pełnomocnika do spraw uchodźców, a po kilku miesiącach pełnomocnika do spraw problemu tranzytu zboża, i to nie jako pełnomocnika rządu, ale pełnomocnika ministra rolnictwa (w czerwcu 2022 roku został powołany na to stanowisko Rafał Mładanowicz, zrezygnował z niego pod koniec roku - red.) To nieporozumienie. Pełnomocnik ministra musi z problemami iść do swojego szefa, a ten do kolegów z rządu i negocjować z innymi resortami. Niestety, zabrakło zapału do takiego zorganizowania pracy Rady Ministrów, aby decyzje zapadały szybko i skutecznie.

W czasie moich rozmów z przedstawicielami biznesu bardzo często słyszę, że brakuje jednego ośrodka decyzyjnego, który regulowałby sprawy polsko-ukraińskie. Jak sądzę, działa tu takie naturalne rozumowanie, że skoro jest wojna, potrzebny jest sztab.

- Ja od przedsiębiorców słyszę to samo. Już czerwcu ubiegłego roku na zorganizowanym przez Izbę Forum Transportu Intermodalnego Fracht wyraźnie wybrzmiał jednoznaczny głos biznesu: brakuje skutecznej organizacji działań związanych z przewozami przez granicę polsko-ukraińską. Dziś mamy to, co mamy.

W grudniu zorganizowaliśmy w Lublinie konferencję „Granica polsko-ukraińska - szansa czy bariera rozwoju?”. To kontynuacja przedsięwzięcia, którego pięć edycji odbyło się do roku 2015, a potem zawieszonego. Podczas tego spotkania przedsiębiorcy, praktycy życia gospodarczego, zgłosili dziesiątki postulatów, czasem bardzo szczegółowych, np. by na danym przejściu przesunąć budkę z jednego miejsca na drugie, ale także bardziej systemowych, jak pomysł połączenia u nas inspekcji fitosanitarnej i weterynaryjnej, bo po stronie ukraińskiej obie inspekcje są zintegrowane.

Masę pożytecznych wniosków skierowaliśmy do właściwych instytucji rządowych. Będziemy teraz starali się dowiedzieć, z jakim skutkiem. Czas biegnie, a granica wciąż nie jest tak drożna tak, jakbyśmy oczekiwali. Owszem, prowadzone są pewne prace. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda zapowiedział otwarcie nowego przejścia granicznego. To wszystko jest potrzebne, ale wciąż stanowi kroplę w morzu potrzeb. Niedorozwój infrastruktury jest ogromny.

Dlaczego, pana zdaniem, nie powołano pełnomocnika rządu do całości spraw ukraińskich?

- Można tylko spekulować, ale moim zdaniem chodziło o ambicje różnych resortów i różnych składowych sił politycznych tworzących Zjednoczoną Prawicę. Trudno było wybrać tego, kto mając szeroki zakres kompetencji, de facto organizowałby pracę ministrów.

Nawet w kwestii przygotowania nas do pracy przy odbudowie Ukrainy długi czas trwała konkurencja między ministrem aktywów państwowych i wicepremierem Jackiem Sasinem i ministrem rozwoju i technologii, kto powinien tworzyć listę firm, które mają uczestniczyć w odbudowie Ukrainy.

Minister Sasin zaczął od zapisywania spółek Skarbu Państwa, ale później mu wytłumaczono, że, w przeciwieństwie do firm prywatnych, mają one niewielkie doświadczenie w relacjach biznesowych z Ukrainą. Taką listę uruchomiła także Polska Agencja Inwestycji i Handlu, działająca pod patronatem ministra rozwoju i technologii. Na szczęście dziś już wiadomo, że te działania koordynuje Ministerstwo Rozwoju. Spór kompetencyjny zabrał dużo czasu.

Wracając do pana pytania, obawiam się, że przyczyny niepowołania takiego pełnomocnika leżały wewnątrz układu politycznego, który dzisiaj sprawuje władzę.

Obie gospodarki mają swoje interesy, ale też możliwości i strukturę

Ukraina otrzymuje od Polski wsparcie polityczne, humanitarne, militarne. Natomiast coraz łatwiej zauważyć, że oba państwa mają także interesy gospodarcze, które niekonieczne muszą wychodzić sobie naprzeciw. Ostatecznie w gospodarce chodzi o zarabianie pieniędzy. Stąd się bierze ekonomiczna siła państw?

- Dotknął pan bardzo ważnej kwestii. Oba państwa, obie gospodarki mają swoje interesy, ale też możliwości i strukturę. Obu stronom zależy, żeby rodzimi przedsiębiorcy działali i zarabiali. To jedna sprawa. Druga to pomoc dla Ukrainy. Otworzyliśmy przed nią granice Unii Europejskiej, w transporcie drogowym zawiesiliśmy zezwolenia przewozowe, których stronie ukraińskiej wcześniej zawsze brakowało. Jest też trzecia sprawa: wyrównanie warunków prowadzenia działalności po obu stronach granicy.

Zależy nam na rynku konkurencyjnym, bo podnosi on efektywność firm i wymusza jakość usług. Dobrze więc, że nasi przewoźnicy odczuwają presję konkurencyjną, ale konkurencja musi się odbywać na takich samych warunkach. Jeśli przewoźnicy ukraińscy nie muszą stosować, tak jak polscy, ostrych wymogów dotyczących wynagrodzeń kierowców, poziomu świadczeń socjalnych i określonych norm ekologicznych itd., to mamy do czynienia z nierówną konkurencją.

Na to powinny zwrócić uwagę gremia rządowe. Od Ukrainy powinniśmy oczekiwać wyrównywania warunków prowadzenia biznesu przez ukraińskich przedsiębiorców. Na pewno jednak nie powinniśmy szukać prostych rozwiązań typu: ponowne wprowadzenie zezwoleń czy zamknięcie granicy.

Nota bene, analizowaliśmy tę kwestię jeszcze przed wybuchem wojny. Zdecydowanie Polska dyskredytowała Ukraińców. Stosowano zasadę, że Ukraińcy dostawali tyle samo zezwoleń na wjazd Polski, co Polacy na wjazd do Ukrainy. Z tym że polscy przewoźnicy jeździli na Ukrainę znacznie rzadziej niż ukraińscy chcieliby do Polski, dla nich przecież kraju tranzytowego łączącego Ukrainę z całą Unią Europejską. Takie traktowanie ukraińskich przewoźników przed wojną też nie było w porządku.

Jak - oprócz oczekiwania na działanie władz ukraińskich, bo z tym może być różnie, ten kraj przecież broni się przed silnym agresorem - można ten problem rozwiązać?

- Moim zdaniem powinniśmy sięgnąć do jakichś działań osłonowych dla polskich przewoźników, bo ukraińska konkurencja jest rzeczywiście w zdecydowanie lepszej sytuacji. Rozumiem polskie firmy, ale również Ukraińców, którzy nie mają u siebie co wozić, a przewożą ładunki do Unii Europejskiej.

Na szczęście trwają prace - to plus dla rządu - w zakresie rozszerzenia ubezpieczeń transportowych udzielanych przez KUKE (Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych - red.). To ważne, bo w pewnym momencie problemem nie był wjazd ukraińskich przewoźników do Polski, ale polskich do Ukrainy, bo łączył się z dramatycznym ryzykiem, którego nie można było ubezpieczyć. Trwają również prace nad ubezpieczeniami inwestycji. Oby jak najszybciej zostały zakończone.

W grudniu Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza zawarła z KUKE umowę o współpracy.

- Znajdujemy w KUKE pełne zrozumienie sytuacji. Cała korporacja szuka instrumentów do skutecznego wsparcia wymiany handlowej z Ukrainą, w tym realizujących ją przewoźników. Procedury jednak zajmują czas. Przydałby się rzeczywiście pełnomocnik, o którym mówiliśmy wcześniej, który w 24-48 godzin mógłby przeprowadzić takie rozwiązania przez rząd i wprowadzić do parlamentu.

Najłatwiej powiedzieć, że wszystkiemu winne jest zboże z Ukrainy

Ostatnio krew w relacjach polsko-ukraińskich psuje sprawa zboża, które zdaniem polskich rolników zalało nasz kraj. Spójrzmy na liczby. Do Polski mogło trafić kilka milionów ton. W portach przeładowano niewiele, bo droga przez Bałtyk po prostu się nie opłaca. Przy czym trzeba wiedzieć, że nasza produkcja zboża, w tym kukurydzy, to jakieś 35 mln ton. Więc zboże ukraińskie, które w Polsce zostało, to może być, powiedzmy, maksymalnie 1/10 tej liczby. Teraz jednak górę biorą emocje. Nie dało się tego wszystkiego zorganizować inaczej?

- Przyznam, że sam tego do końca nie rozumiem. Jeśli dopiero dzisiaj szukamy instrumentów wymuszających wykonanie tranzytu, to coś jest tu nie tak. Przepraszam, ale już rok temu można było o tym spokojnie pomyśleć.

Z drugiej strony, potrzeby związane z wywozem ukraińskiego zboża były ogromne i trudno się dziwić, że szukano również możliwości magazynowania go na terenie Polski. Jak najszybciej trzeba było opróżnić silosy przed nowymi zbiorami.

Zgadzam się z ministrem Henrykiem Kowalczykiem, że ukraińskiego zboża nie znalazło się w Polsce tyle, ile się mówi, ale faktem jest, że sami spotykamy się w Izbie z ofertami ukraińskich sprzedawców poszukujących polskich odbiorców.

Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że przedsiębiorca, który wpadł w tarapaty finansowe, szuka najprostszego wyjaśnienia swoich kłopotów. Najłatwiej powiedzieć, że wszystkiemu winne jest zboże z Ukrainy.

Kilka miesięcy temu Ministerstwo Rolnictwa zaproponowało budowę rurociągu do przesyłania oleju spożywczego z Ukrainy do portu w Gdańsku. Co o tym sądzą przedsiębiorcy z Polski i Ukrainy?

- Słyszeliśmy o tej inicjatywie, m.in. od pełnomocnika ministra rolnictwa, który uczestniczył we wszystkich naszych konferencjach dotyczących agrobiznesu. Powiem szczerze, przedsiębiorcy odnieśli się do tego pomysłu z dużym powątpiewaniem. Budowa liczącego setki kilometrów rurociągu to ogromne koszty.

W perspektywie jednak, mam nadzieję, zakończenia wojny i pełnego odblokowania ukraińskich portów nie jest to inwestycja, w którą zaangażowałby się prywatny biznes. Można do tego wprawdzie zobligować państwowe firmy, co tu dużo mówić, nie zawsze kierujące się kryterium ekonomicznym, ale nie wiem, czy to ma sens.

O pomyśle słyszeliśmy, ale nigdy nie było mowy o konkretach, np. o rozpoczęciu poważnych analiz ekonomicznych tego projektu.

W ubiegłym tygodniu odbywało się w Polsce wydarzenie pod nazwą Dialog Wysokiego Szczebla dla Ukrainy „Łącząc Ukrainę z Europą i światem - odbudowa i rozwój zrównoważonej infrastruktury transportowej i wydajnych łańcuchów dostaw" z udziałem przedstawicieli 23 krajów i czterech instytucji międzynarodowych. Wiąże pan z nim nadzieje?

- Dobrze, że taki dialog jest prowadzony, ale tak jak powiedziałem, diabeł tkwi w szczegółach. W oficjalnych deklaracjach jesteśmy mocni. Inaczej jest, kiedy przychodzi do ich realizacji. Mam nadzieję, że w czasie tego spotkania wykorzystano wnioski z naszej grudniowej konferencji, bo w przeciwnym wypadku będzie to jedno z kolejnych wydarzeń obfitujących w obietnice, ale nieprzynoszących rozwiązań złożonych problemów.

EEC

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie