Przyszłość jest przesądzona. Europejska farmacja nadal będzie importowała substancje czynne. Walka idzie o to, by nie rezygnowała z własnych dostawców materiałów opakowaniowych i substancji uzupełniających - mówi Sebastian Szymanek prezes zarządu ZF Polpharma.
Jak w ciągu ostatnich 12 miesięcy Polpharma odczuła zakłócenia w globalnych łańcuchach dostaw?
- Dla nas problemy z przerwanymi łańcuchami dostaw towarów rozpoczęły się dwa lata wcześniej, nim wybuchła pandemia... To wtedy już Chiny zaczęły wprowadzać przepisy środowiskowe i wyłączać z produkcji wiele zakładów chemicznych. Zaczęły też zatem mocno kuleć dostawy substancji czynnych, czyli aktywnych składników do produkcji gotowych leków (API) oraz intermediów, tj. środków pomocniczych. A trzeba pamiętać, że Chiny mają 48 proc. udziału w światowej wytwarzaniu tych półproduktów.
A co się stało z początkiem 2020 roku i w dwu kolejnych latach?
- Pandemia przyniosła nowe problemy i wyzwania, które nałożyły się na poprzednie. Zarówno w Chinach, jak i w Europie skokowo wzrosło zużycie substancji czynnych, potrzebnych do leczenia powikłań pocovidowych. Ich dostawy stały się zatem jeszcze bardziej nieregularne i opóźnione.
Jakby tego było mało, wkrótce Chiny i Indie (ten kraj ma ok. 20-procentowy udział w globalnej produkcji substancji czynnych) wprowadziły środki protekcjonistyczne i limitowanie eksportu.
Spóźnione były także dostawy materiałów opakowaniowych (z wykorzystaniem papieru, foli PCV, aluminium) oraz substancji pomocniczych od tych producentów europejskich, którzy pozyskują półprodukty ze źródeł wschodnich.
Z punktu widzenia zaburzenia łańcuchów dostaw wojna w Ukrainie pogorszyła tę sytuację już w minimalnym stopniu...
Pole manewru i reakcji była raczej niewielkie…?
- Decyzje doraźne sprowadzały się przede wszystkim do budowy dodatkowych, bezpiecznych zapasów wszystkich kategorii półproduktów i materiałów (szczególnie, że rynek zgłaszał duży popyt na wiele gotowych leków). Jak łatwo się domyśleć, budowa tych zapasów odbiła się niekorzystnie na koszcie naszego "kapitału pracującego".
Zakłócenia wymusiły też bardziej intensywną pracę, ciągły kontakt z dostawcami materiałów i naciskanie na nich, by realizowali nasze zamówienia.
Wcielaliśmy w życie wówczas - i teraz czynimy podobnie - optymalizację na wielu polach. Po pierwsze: ulepszamy procesy produkcji (m.in. program doskonalenia kaizen, Lean Management). Po drugie: dywersyfikujemy sprzedaż w kraju i za granicą. Znaleźliśmy (nadal też poszukujemy) nowych partnerów na tych rynkach, na których nie byliśmy lub nie mieliśmy tam wiedzy komercyjnej. W ten sposób zwiększyliśmy na Zachodzie sprzedaż wyrobów okulistycznych.
Niestety, musieliśmy podjąć też bardzo trudne decyzje - jak zmniejszanie zatrudnienia (łącznie o blisko 10 proc. w ciągu trzech lat); oszczędnie rewaloryzujemy też wynagrodzenia pracowników, bo nie jesteśmy w stanie nadążyć za inflacją.
Jak zmodyfikowaliście decyzje strategiczne?
- Zmuszeni zostaliśmy do optymalizacji zadłużenia, czyli de facto wstrzymania inwestycji. Koszt pozyskania kapitału inwestycyjnego i obrotowego, z powodu inflacji i podnoszenia stóp bazowych przez NBP, przekracza wszelkie rachunki opłacalności...
Dużą uwagę przywiązujemy do rozwoju sprzedaży B2B. Szczególnie, że strategicznie coraz większy nacisk kładziemy na produkcję i rozwój portfolio leków nierefundowanych, na których można uzyskać wyższą marżę niż na rynku produktów refundowanych.
Czy na początku bieżącego roku sytuacja unormowała się, następuje np. powrót do procesów dostaw w systemie just-in-time?
- I tak, i nie. Dużym problemem w ub. r. stał się transport, ponieważ jego koszty wzrosły kilkakrotnie z powodu agresji Rosji na Ukrainę i skutków pośrednich. Obecnie sytuacja ustabilizowała się, nadal jednak bywają problemy w organizacji wysyłek na rynki wschodnie (głównie do Kazachstanu), a stawki frachtu nie wróciły do tych sprzed wybuchu wojny.
Widać też powolną poprawę w zaopatrzeniu w substancje czynne, trudno jednak przewidzieć, jaki wpływ na gospodarkę będą miały kolejne fale covidowe w Chinach.
Nadal utrzymuje się też bardzo wiele innych ryzyk. Rosnąca inflacja, a wraz z nią koszt kapitału pracującego, będą wpływać na decyzje o obniżaniu poziomu zapasów i powolnym powrocie do procesów just-in-time. I takie właśnie plany mamy na rok 2023. Zmniejszenie kapitału pracującego oraz rewizję wszystkich zapasów bezpiecznych - zarówno surowców, jak i wyrobów gotowych - do poziomu, jak przed pandemią.
Jak zarząd Polpharmy ocenia pomoc rządową w latach 2020-21, która miała przeciwdziałać skutkom pandemii i zaburzeń w łańcuchach dostaw?
- Jesteśmy dużym przedsiębiorstwem, więc nie mogliśmy skorzystać z pomocy rządowej ani w kontekście zakłóceń w łańcuchach dostaw, ani w żadnym innym.
A czy w związku z inflacją i spadkiem siły nabywczej konsumentów obserwujecie spadek popytu na wasze wyroby lub trudności z ich sprzedażą?
- Na razie spadku popytu nie dostrzegamy. Mamy bardzo rozbudowane portfolio produktów - zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci - dla bardzo wielu kategorii lekowych.
Pamiętajmy, że farmaceutyki należą do grupy produktów o tzw. "sztywnej konsumpcji”. Bez względu na sytuację, trzeba je kupować, by się leczyć. Tym bardziej, że – jak informowały media, w ślad za ministrem zdrowia – występuje tridemia, czyli w jednym czasie fala: grypy, covid oraz RSV (wirus - patogen, jedna z częstszych przyczyn zakażeń układu oddechowego - przyp. red.).
Nie oznacza to, że nie dostrzegamy groźby spadku popytu - z powodu utrzymującej się inflacji. Wiele osób może rezygnować z zakupów leków lub go ograniczać nawet kosztem zdrowia, bo "nie spina się" im budżet.
Czy moglibyście obniżyć marżę producenta i w ten sposób sprostać potrzebom „tańszego” rynku, ale też zwiększyć konkurencyjność waszych produktów?
- Skądże! Marżowość produkcji leków, szczególnie refundowanych, systematycznie malała od kilku lat. Przypomnę, że ustawa refundacyjna obowiązuje w niezmienionym kształcie od 2012 roku. Jest skuteczna tylko z punktu widzenia interesu płatnika, bo wymusza obniżanie ceny leków. Ale prowadzi do tego, że produkcja leków refundowanych w kraju jest mniej opłacalna niż import, co w efekcie hamuje produkcję branży farmaceutycznej w Polsce, a w dalszej kolejności - hamuje jej innowacyjność, szanse na zwiększanie zatrudnienia, większy eksport itd.
Mówiąc inaczej: ustawa refundacyjna nie do końca jest dobra dla Polski, jeżeli uwzględnimy szerszy aspekt, niż tylko niskie ceny leków.
Tymczasem - z powodu wzrostu kosztów wszystkich składowych: od półproduktów, przez płace, energię po transport - jeszcze bardziej się pogorszyła średnia marżowość w branży. Działamy w warunkach presji i podejmujemy ryzyka na granicy spekulacji: które produkty będą rokowały zysk, a z wytwarzania których musimy rezygnować, bo tańszy jest ich import.
Choć zatem popyt mam zagwarantowany, to coraz trudniej wygenerować marżę, ponieważ rosną nieproporcjonalnie koszty, których nie mogę zniwelować. Dotyczy to także API, w produkcji których jesteśmy największym polskim producentem.
To polska specyfika?
- W Europie Zachodniej wcale nie jest inaczej. Może o tyle lepiej, że tamte kraje w mniejszym stopniu, bo w ok. 80 proc., są uzależnione od importu substancji czynnych.
Praprzyczyną pozostaje tendencja, rozpoczęta gdzieś 20 lat temu, by producenci leków szukali jak najtańszych źródeł zaopatrzenia w półprodukty, bo pośrednio przyczynia się to do oszczędności państwowych funduszy finansujących zakupy refundowanych leków przez pacjentów.
Czy doświadczenia z załamaniem łańcucha dostaw i zbytnim uzależnieniem się od producentów azjatyckich, ale również wojny w Ukrainie spowodowały, że Polpharma szuka nowych rynków zbytu?
- Tak, choć już obecnie nasze przychody w połowie pochodzą ze sprzedaży produktów za granicą. Jednym ze sposobów są partnerstwa - sprzedaż z udziałem lokalnych pośredników.
Na rynek ukraiński sprzedajemy obecnie połowę wolumenu, w stosunku do stanu przed agresją Rosji. Zarazem od marca ub.r. do dziś przekazaliśmy tamtejszym różnym organizacjom bardzo wiele leków w formie darów; ich łączna wartość handlowa to prawie 13 mln zł.
Duży spadek popytu dostrzegamy również na rynku wietnamskim, co spowodowały zarówno fale covidowe (i odwołanie wielu przetargów), jak naciski lokalnych władz na uniezależnienie się od importu. Na pozostałych rynkach, głównie europejskich, sytuacja jest ogólnie stabilna, z okresowym wzrostem sprzedaży leków podczas fali covidowej i grypy.
Co w Państwa ocenie może skutecznie zachęcać inwestorów realizujących strategię nearshoringu do przenosin produkcji do Europy Środkowej, w tym do Polski, substancji czynnych i pośrednich?
- W całej europejskiej farmacji nie ma mowy o nearshoringu. Odwrotnie: nadal pogłębia się trend offshoringu, tj. uzależniania się od producentów półproduktów w Azji. Szczególnie teraz, w warunkach presji inflacyjnej.
Sprawa potencjalnego wsparcia inwestycji w UE służących produkcji substancji czynnych pojawiała się w różnych dyskusjach już wielokrotnie. Nie zostały jednak podjęte żadne decyzje, a co za tym idzie - także działania praktyczne.
Owszem, jest kilka państw, które traktują ten problem poważnie i mają pragmatyczne podejście. Np. Francja wprowadziła program (France Relance, o budżecie 600 mln euro), zakładający powstanie siedmiu centrów produkujących substancje czynne, co w istotny sposób wpłynie też na innowacyjność tamtejszej gospodarki. Niemcy mają podobny program, dofinansowuje się do 45 proc. inwestycji w rozwój API i form gotowych.
Nie tylko te najbogatsze i dojrzałe gospodarki tak postępują. Na przykład Węgry realizują trzy programy (HealthIndustry Development Programme, VIP subsidy, EKD cash grant), które kwotą 250 mln euro dofinansowały już ponad 80 projektów branży farmaceutycznej.
Nie zmieni to ogólnej tendencji. Przyszłość produkcji substancji czynnych jest przesądzona, skazana na import. Teraz walka idzie o to, by hamować dalszą rezygnację z europejskich dostawców materiałów opakowaniowych i substancji uzupełniających, na korzyść tańszych azjatyckich. Ale czarno to widzę...
Koszty transportu importowanych z Azji lekkich półproduktów są relatywnie nieduże w łącznych kosztach produkcji leków, tańsze są tam natomiast koszty pracy, energii, dostępu do mediów, niższe koszty ochrony środowiska itp.
Czy w nie najlepszych warunkach funkcjonowania branży farmaceutycznej Polpharma planuje przejęcia przedsiębiorstw, w kraju lub za granicą?
- Nie mamy takich planów. Dlatego, że nikt nie chce sprzedawać dobrze funkcjonujących fabryk farmaceutycznych. A zakłady w złej kondycji pewnie uzależnione są od mało rentownej produkcji leków refundowanych, więc nie uzyskalibyśmy efektu synergii. Ponadto procesy M&A (przejęć i akwizycji) zabijają w zarodku wysokie koszty kapitału.
A czy Polpharma doświadcza ze strony klientów i partnerów rosnącej presji na spełnianie wymogów dekarbonizacji działalności i ochrony klimatu, a szerzej – strategii ESG?
- Od wielu lat realizujemy strategię ESG, budując wartość zarówno dla naszego biznesu, jak też interesariuszy. Podlegamy w tej sprawie licznym audytom partnerów, klientów czy instytucji finansowych. Ale to nie tylko ocena, ale też wspólne uczenie się, inspirowanie i wypracowywanie rozwiązań.
Na przykład modele transformacji naszej elektrociepłowni i docelowej rezygnacji z węgla wypracowaliśmy w dialogu z bankami. W odpowiedzi na potrzeby naszych globalnych klientów, po raz pierwszy policzymy w tym roku ślad węglowy dla wybranych produktów API, co jest wciąż bardzo rzadkie na rynku (firmy skupiają się na śladzie węglowym organizacji).
Jesteśmy w tej chwili w trakcie definiowania naszych celów środowiskowych na najbliższe lata. W określaniu poziomu ambicji uwzględniamy zarówno globalne benchmarki, jak też możliwości finansowe naszej firmy, które każą nam niektóre rozwiązania rozłożyć w czasie.
A sami wywieracie taką presję wobec swoich dostawców półproduktów?
- Mamy Kodeks Postępowania Dostawców i uwzględniamy klauzule etyczne we wszystkich umowach. Wdrożyliśmy też ankietę samooceny dostawców pod względem ESG. Planujemy stworzyć program, który będzie zachęcał dostawców do mierzenia śladu węglowego i ustanawiania celów środowiskowych.
Ale skłamałbym, twierdząc, że możemy wywierać takie naciski na wszystkich dostawców, szczególnie tych ze zmonopolizowanych rynków azjatyckich... Do tego nie jesteśmy jeszcze przygotowani technicznie; tu potrzebna jest współpraca innych firm farmaceutycznych z Europy.
UE pozbyła się swego czasu problemu, przenosząc „brudną” produkcję poza nasz kontynent?
- W przypadku farmacji to nie jest prawdą. Gros produktów branża może równie dobrze produkować w sposób „czysty” w Europie. Tyle, że to będzie drożej kosztowało.
Istotnym powodem offshoringu było osiągnięcie celu, by leki refundowane były wytwarzane jak najtaniej. Dlatego Europejczycy nadal przymykają oczy i udają, że skoro „oni” zatruwają planetę, to jest to inna planeta, nie nasza.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie