EEC 2019

Ceny stali w 2021 roku osiągały historyczne maksima, a i tak brakowało towaru. Mimo że teraz się nieco uspokoiły, długoterminowo należy się liczyć z ich wysokim poziomem, ponieważ europejskie i polskie hutnictwo perspektywicznie musi de facto zrezygnować z wytopu stali przy użyciu koksu. Ta zmiana będzie kosztowna. Dlatego branża liczy na wsparcie, podobne do tego, jakie od państw otrzymały raczkujące przed laty technologie OZE.

  • W pierwszym półroczu 2021 r. polska gospodarka zużyła 7 mln 713 tys. ton stali. To absolutny rekord. Większa część tej stali przyjechała jednak do naszego kraju z zagranicy.
  • Wobec coraz większych wymagań klimatycznych światowe hutnictwo przestawi się na produkcję elektryczną, ale - z powodu problemów z dostępnością złomu - będzie potrzebna produkcja surowego żelaza w nowej technologii - docelowo przy użyciu wodoru.
  • - Dziś nie ma rynku zielonej stali, ale proces jej tworzenia już się zaczął. Za kilkanaście lat wstyd będzie kupić coś nie z zielonej stali - podsumował Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej podczas  debaty "Hutnictwo" na tegorocznym Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach.




Po pandemicznym dole w roku 2020 gwałtownie urosło zapotrzebowanie na stal. Jak wylicza Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej, polska gospodarka w pierwszym półroczu 2021 roku zużyła 7 mln 713 tys. ton stali. To absolutny rekord Polski wszech czasów. +23 proc. w porównaniu do ub. roku: wyroby płaskie +23 proc., długie +21 proc., rury +24 proc.

 - Wzrosła również produkcja w Polsce, ale tylko o 7 proc. Nie nadążyła za odbijającym się rynkiem - to zła wiadomość. Na każde 1000 ton wyrobów stalowych zużytych przez polską gospodarkę aż 800 przyjechało z zagranicy. W przypadku wyrobów płaskich było to aż 940 ton. W przypadku wyrobów długich to zestawianie wypada lepiej: 450 ton to wyroby krajowe, 550 zagraniczne. Należy sobie zadać pytanie, czy polska gospodarka, nie hutnictwo, ale cała gospodarka jest bezpieczna? - pyta retorycznie Stefan Dzienniak.

Pandemia w sposób zasadniczy zmieniła rynek stalowy w Polsce, a przede wszystkim spowodowała dużą lukę podażową. Szczególnie silnie odczuli to dystrybutorzy.

- Występowały problemy z produkcją, dochodziło do jej zatrzymania, dołożyły się problemy logistyczne - mówi Iwona Dybał, prezes Polskiej Unii Dystrybutorów Stali. - W 2020 roku w UE produkcja spadła o 15 mln ton, import o 4 mln, a realna konsumpcja - o 16 mln. To wytworzyło ogromną lukę, której nie dało się szybko wypełnić. Od grudnia ub. roku nożyce popytu i podaży zaczęły się rozwierać. Doszło do tego, że obrona przed importem zamieniła się w ochronę rynków wewnętrznych. Rosja i Chiny wprowadziły mechanizmy chroniące je przed nadmiernym wypływem towaru.

Jak wskazuje Iwona Dybał, takich cen na stal nie było w Polsce nigdy.

- Jeśli chodzi o blachę gorącowalcowaną, w 2007 r. kosztowała 2240 zł za tonę, w 2021 r. aż 6114 zł. Ceny prętów żebrowanych w roku 2008 sięgały 2730 zł, w roku 2021 r. aż 4270 zł - podaje przykłady. - Na rynku nastąpiło istne trzęsienie ziemi. Największy skok cen wystąpił w przypadku blachy zimnowalcowanej, której cena sięgnęła 10 tys. zł. Właściwie jest ona niedostępna - zaplanowane na rok 2021 dostawy zostały wyprzedane.

Nie oznacza to, że dystrybucja robi na podwyżkach kokosy. Rynek nie chciał akceptować nowych cen, największy problem wystąpił w realizacji kontraktów długoterminowych. Dlatego branża zabiega, aby - podobnie jak w budownictwie - można było waloryzować umowy na podstawie ustawowych przepisów.

- Walczymy o indeksację cen przy podpisywaniu umów. Ma ona chronić obie strony: dystrybutora i klienta. Nie chcemy prowadzić działalności, która ma charakter spekulacji. Nie można funkcjonować na rynku, gdzie występują 120-proc. wzrosty, a nasze marże są jednocyfrowe... - argumentuje Iwona Dybał.

Czytaj także: Ceny stali oszalały. I należy się do tego przyzwyczaić

- Wysokie ceny stali nie oznaczają wysokich marż. Nie jesteśmy w stanie „przełożyć” podwyżek na klientów. Wycofują się z kontraktów, ograniczają zamówienia... Wysokie ceny służą firmom surowcowym - wskazuje Marek Serafin, prezes Koksowni Częstochowa Nowa. - Jeśli szaleństwo się utrzyma, nie będzie to korzystne ani dla branży, ani dla konsumentów. Może pojawić się problem z bieżącym finansowaniem działalności produkcyjnej, bo banki nie są wcale chętne, aby finansować dwu- lub trzykrotny wzrost zapotrzebowania na kapitał obrotowy.

W jego ocenie, jeśli chodzi o produkcję i dystrybucję stali, sytuacja ostatnio się stabilizuje, ale na rynku węgla koksującego dzieją się rzeczy wcześniej niespotykane.

- Od końca sierpnia obserwujemy wzrost ceny o 15-20 dolarów... dziennie. Jeszcze 9 miesięcy temu węgiel koksujący kosztował poniżej 100 dol./t, dzisiaj - ponad 400 dol./t i przebija kolejne maksimum roczne - mówi Marek Serafin.

Wcześniej cenę węgla na świecie wyznaczała cena FOB (free on board - bez opłat za transport) w Australii. Teraz do gry włączyły się Chiny, które płacą ponad 600 dol./t. W efekcie dostawcy mają gigantyczną pokusę, aby - mimo wysokiej ceny w Australii (400 dol./t) - sprzedać surowiec Chińczykom. Są w Europie koksownie czy huty mające w swojej strukturze koksownie, którym dostawcy wypowiedzieli z tego powodu kontrakty.

- To szaleństwo cenowe na razie, jak się wydaje, nie ma końca - ocenia prezes Koksowni Częstochowa Nowa. - Mówi się, że za moment cena węgla koksującego sięgnie 600-700 dolarów. Tak nie było nigdy.

Niespotykane wcześniej ceny można zobaczyć także na rynku złomu. Dziś tona kosztuje około 1,5 tys. zł, ale w tegorocznym maksimum cena przekroczyła już 2 tys. zł.

- W latach 90. sprzedawaliśmy złom do Huty Częstochowa po 90 zł. Podwyżka o 10 zł to było wydarzenie. Obecnie zdarzają się podwyżki rzędu 350 zł w ciągu miesiąca - mówi Przemysław Sztuczkowski, prezes Cognor Holding.

To, co się dzieje ze złomem, jest szczególnie istotne, ponieważ jawi się on jako zbawienny surowiec do produkcji stali w sytuacji coraz ostrzejszych wymagań emisyjnych narzucanych przez Unię Europejską i porozumienia klimatyczne.

Przetopienie stali skutkuje znacznie mniejsza emisja CO2 niż jej wytopienie z rudy. Złom będzie zatem surowcem strategicznym - i to w skali świata, bo handel nim stał się globalny. Przy cenach, jakie osiąga obecnie, opłaca się go wozić nawet tysiące kilometrów.

- Będziemy świadkami ogromnego zapotrzebowania na złom stalowy, popyt zdecydowanie przekroczy podaż - przewiduje Przemysław Sztuczkowski, dodając, że Unia nie chroni odpowiednio swoich zasobów. - Dziś największym importerem jest Turcja. Chwieje ona rynkiem. Gdy Turcy wychodzą na zakupy, my wszyscy w hutach elektrycznych drżymy. Ściągają ponad 20 mln ton złomu rocznie. Zwróćmy uwagę, że złom powstaje w krajach wysoko uprzemysłowionych. Będą go potrzebować gospodarki wschodzące. 1 stycznia rząd chiński zniósł zakaz importu złomu stalowego.

Nowa technologia produkcji stali

Decyzja Chin łączy się z planami znaczącego powiększenia potencjału produkcji stali przy użyciu energii elektrycznej. Dziś wydaje się to jedynym sposobem na ograniczenie emisji CO2 w hutnictwie.

Zdaniem Stefana Dzienniaka, technologia konwertorowa, która zdominowała produkcję stali, umrze w „przewidywalnym okresie”. W UE będzie to rok 2030, w świecie 10-15 lat później.

- Co w zamian? Świat przestawi się na produkcję elektryczną. Ale wobec problemów ze złomem będzie potrzebna redukcja rudy żelaza w nowej technologii, która dostarczy surowego żelaza do produkcji stali. I wiele wskazuje na to, że będzie to technologia DRI. Znana jest od kilkunastu lat, w ub. roku świat wyprodukował ponad 100 mln stali tą metodą. Jeśli tak ma być w Polsce, będziemy zaczynać od zera, a mamy na to 10 lat... Musimy o tym mówić, żeby polska gospodarka nie była tak mocno uzależniona od importu stali - zwraca uwagę Stefan Dzienniak.

W technologii DRI redukcja rudy odbywa się z pomocą gazu ziemnego (dlatego dziś liderami DRI są kraje bogate w gaz), a docelowo ma być to wodór. Ostatecznie stal wytapia się w piecu elektrycznym.

To jeden ze scenariuszy dekarbonizacyjnych dla huty ArcelorMittal Poland w Dąbrowie Górniczej. W europejskich zakładach koncernu powstanie co najmniej kilka takich pieców. Drugą możliwą ścieżką są technologie Smart Carbon - innowacje stosowane w obecnych procesach produkcyjnych, mające na celu ograniczenie emisji CO2.

W praktyce oznacza to, że huta w Dąbrowie Górniczej będzie musiała „przejść na prąd”, rezygnując sukcesywnie z używania koksu.

Tomasz Ślęzak, członek zarządu, dyrektor energii i ochrony środowiska w ArcelorMittal Poland, podkreśla, że producenci stali w Europie zwiększyli swoje zobowiązania redukcyjne z 30 do 35 proc. w 2030 r. w stosunku do 2018 r., ale dekarbonizacja hutnictwa bez wsparcia nie jest możliwa.

- To tak potworne nakłady, że europejscy producenci, ktokolwiek by to był, nie są w stanie zyskać odpowiedniej nadwyżki na inwestycje - i to w bardzo krótkim okresie. Na dodatek musi być dostępna energia. Konieczne jest wsparcie i ochrona rynku, bo produkcja w zdekarbonizowanych hutach na pewno będzie droższa - przewiduje Ślęzak.

Czytaj także: ArcelorMittal inwestuje miliard euro w Belgii

W branży mówi się, że zmianę technologii w hutnictwie powinny wesprzeć swoimi regulacjami państwa, tak jak wsparły 10-15 lat temu raczkujące technologie OZE. W przeciwnym razie hutnictwo wyprowadzi się z Europy, a przecież zajmuje się wytwarzaniem produktu strategicznego.

Już teraz widać, że produkcja stali na Starym Kontynencie spada. Maksymalne zdolności produkcyjne Unia Europejska osiągnęła w roku 2011 -  250 mln ton; dziś to 210 mln ton. Maksimum produkcji stali surowej w UE wypadło w roku 2008 - 208 mln ton. Teraz produkcja jest o 70 mln ton mniejsza.

Problem w tym, że do produkcji zielonej stali potrzebne są gigantyczne ilości energii elektrycznej: do przetopu w piecach oraz wytwarzania (docelowo) wodoru. I to energii nie ze spalania węgla...

Według wyliczeń Stefana Dzienniaka, zapotrzebowanie polskiego hutnictwa wynosi 6 TWh rocznie, a po ewentualnym przejściu największej polskiej huty, produkującej rocznie 4 mln ton stali, na energię elektryczną, będzie wynosić 12 TWh! Wytop stali „na wodorze” będzie z kolei wymagać 30 TWh.  

- Pod względem produkcji i dystrybucji energii Polska jest w bardzo złej sytuacji - ocenia Stefan Dzienniak. - Wszystkie pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy powinny pójść na przebudowę polskiej energetyki.

Polska zapowiada duże inwestycje w morską energetykę wiatrową. Pojawi się więc spory zastrzyk zielonych megawatów. Hutnicy zadają sobie pytanie, czy w związku z tym pieców eklektycznych nie należy stawiać nad morzem.

- Czy krótkoterminowo wierzę w to, że piece elektryczne mogą być alternatywą dla technologii opartej na koksie? Myślę, że nie, nawet jeśli mamy przed sobą horyzont 10 lat - ocenia sceptycznie Marek Serafin.

- Chcemy produkować zieloną stal, ale to wyzwanie dla nas i dla całej polskiej, europejskiej gospodarki. W Polsce szczególnie trudne ze względu na miks energetyczny. Czas przewidziany na zmianę jest za krótki. Obowiązkiem naszego rządu jest zracjonalizować ten proces, zdejmując różowe okulary ludziom z Brukseli - dodaje Tomasz Ślęzak.

Mechanizmem, który ma pomóc europejskim producentom, jest tzw. podatek węglowy (CBAM), który powinien wejść w życie 1 stycznia 2023 r. Branża obawia się jednak, że będzie on skomplikowany, a jego stosowanie wprowadzi do systemu handlu stalą de facto koncesje. Z drugiej strony dystrybucja chce zachowania na rynku konkurencyjności. Producenci odpowiadają: konkurencja tak, ale uczciwa.

- Dziś nie ma rynku zielonej stali, ale proces jego tworzenia już się zaczął - podsumowuje Stefan Dzienniak. - Za kilkanaście lat będzie wstyd kupić coś nie z zielonej stali.

Cytaty pochodzą z panelu "Hutnictwo" na tegorocznym Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. Debatę moderował Piotr Myszor, dziennikarz WNP.PL

EEC

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie