Polska lada moment może zostać objętą procedurą nadmiernego deficytu, a zaciągnięte na niekorzystnych warunkach pożyczki spłacać będziemy jeszcze długo. Równocześnie, gdy sytuacja finansów państwa pozostaje napięta, potrzebujemy m.in. wzrostu nakładów na zbrojenia.
Sesja "Finanse publiczne" odbyła się w ramach ścieżki "Finanse, inwestycje" pierwszego dnia XVI Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Na wstępie dyskusji głos zabrał podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów Jurand Drop, który podkreślił, że projekt budżetu na 2024 rok - ze względu na opóźnienia związane m.in. z powołaniem po wyborach nieposiadającego większości w nowym Sejmie trzeciego rządu Morawieckiego - to tak naprawdę projekt autorstwa Prawa i Sprawiedliwości, przyjęty z modyfikacjami.
- Równocześnie trzeba było zrobić stabilizację instytucjonalną, bo odchodząca ekipa nie przygotowała instytucji państwa do dalszej pracy, choć akurat ministerstwo finansów było pod tym względem w relatywnie lepszej kondycji - zauważył Drop.
- Najbardziej pilne działanie, które podjęliśmy, to było sprawiedliwe dowartościowanie sfery budżetowej i nauczycieli, którzy długo byli zapomniani (podwyżek pensji w budżetówce o 20 proc. i nauczycieli o 30 proc.) - zauważył wiceminister finansów.
Następnie zaczęliśmy odkrywać, że wiele rzeczy w tym budżecie zostało "zapomnianych", tzn. są w ogóle zobowiązania prawne państwa polskiego nieuwzględnione w budżecie - podkreślił Drop.
Przykłady, które podał, to ustawa o pomocy dla uchodźców ukraińskich, która końcu marca wygasała i nie było na to finansowania przeznaczonego w budżecie (potrzeba 1,8 mld zł), "słynne laptopy, gdzie podoklejano różne rzeczy, jakie nie zostały uwzględnione w budżecie, czy "2,9 mld zł wyrzucone w błoto za Turów i Izbę Dyscyplinarną, które też trzeba tak naprawdę dodać".
- Ministerstwo przejmuje też teraz kontrolę nad funduszami, które były w dziwnych miejscach i kontrola nad nimi były różna. Biała Księga, która powstała, jest tych działań podsumowaniem, a wniosków jest bardzo dużo - zauważył Jurand Drop.
- Dobrze, że księga powstała. Tych funduszy było dużo i sprawozdawczość nie była w nich dokonywana w odstępach kwartalnych, jak w przypadku działalności budżetowej. Nie można było więc zobaczyć przepływów naprawdę dużych środków, które realizowały cele publiczne. Jej autorzy jednak nie zlikwidowali tych funduszy, duża część z nich została i dalej nie jest włączona do budżetu państwa. Warto się chyba zastanowić, czemu na przykład nadal ma istnieć fundusz covidowy - zauważył główny ekonomista VeloBanku Piotr Arak.
Jak stwierdził Arak, jeśli chodzi o budżet na 2024 rok czynnikiem ryzyka może być - jego zdaniem - nazbyt optymistyczna prognoza wzrostu PKB (3,1 proc., gdy Arak skłaniałby się raczej do 2,5 proc.). Jest też kwestia zejścia z deficytu finansów publicznych (5,1 proc. PKB w 2023 roku i prawdopodobnie jeszcze więcej w 2024 roku), gdy powinniśmy mieć niższy niż 3 proc. (granica, powyżej której grozi nam unijna procedura nadmiernego deficytu).
Natomiast - jak podkreślił Arak - to już było wiadomo w 2022 roku, gdy zaczęła się wojna i nie jesteśmy w tym problemie odosobnieni, bo np. Francja czy Rumunia mają podobne problemy. - Pytanie, czy to będzie faktycznie powodowało wszczęcie procedury nadmiernego deficytu, to jest decyzja KE, która niekoniecznie zależy tylko od wskaźników, bo istotne może być tez zaufanie do polskiego rządu, że będzie działał we właściwą stronę - zauważył Arak.
Wywołany w tej sprawie do odpowiedzi przez prowadzącą sesję ekonomistkę Alicję Defratykę przedstawiciel ministerstwa finansów przyznał, że na razie faktycznie nie wiadomo, czy Polska zostanie objęta tą procedurą.
Drop przypomniał, że gdy Polska wychodziła z tej procedury ostatnio, to też nie od razu ją zdjęto, gdy zeszliśmy poniżej granicy 3 proc., a teraz 20 września to jest termin, do którego Polska ma złożyć stosowne dokumenty w tej sprawie.
- Wszyscy się zgadzamy, że przejrzystość finansów publicznych jest kluczowa. Dlaczego to jest tak ważne? Finanse publiczne muszą być bardziej przewidywalne, bardziej stabilne, bo to jest dobre dla inwestorów i przekłada się na poziom rentowności polskich obligacji. Gdybyśmy mieli 4-latki nie oprocentowane na poziomie 5,5 proc., tylko poniżej 4 proc., to 25-30 mld zł więcej zostałoby nam w kieszeni na obietnice wyborcze - podkreślił przewodniczący rady programowej Instytutu Finansów Publicznych Paweł Wojciechowski.
Brak przejrzystości za PiS był w jego opinii wielowymiarowy i chodziło nie tylko o tworzenie "tych słynnych funduszy pozabudżetowych". - Inne triki też były stosowane, tzw. niewygasające środki przenoszone aż do listopada kolejnego roku, gdy wcześniej był to maksimum pierwszy kwartał, również czeki 66 mld zł wypłacane w papierach skarbowych, to jest gigantyczna skala – zauważył Wojciechowski.
Jak podkreślił, wydatki budżetowe wypchnięte do BGK i PFR też oznaczały nie tylko brak przejrzystości, ale także dodatkowe koszty, bo PFR pobierał ponad 2 proc. za obsługę, a rentowność obligacji gwarantowanych przez Skarb Państwa, jednak emitowanych przez BGK czy PFR, jest wyższa niż obligacji skarbowych i tylko ten koszt - jak wyliczył prezes Instytutu Finansów Publicznych - wyniesie 12 mld zł do 2045 roku.
Jak z kolei zauważył poseł na Sejm RP, przewodniczący Komisji Gospodarki i Rozwoju oraz członek Komisji Finansów Publicznych Ryszard Petru, dyskusja o finansach publicznych nie powinna się ograniczać tylko do zastanawiania się, jak wydać mniej.
- Najlepszym sposobem finansowania jakichkolwiek wydatków budżetowych jest wzrost gospodarczy. Trzeba podejmować działania, które go zwiększą i to jest fundament. Pytanie jest, czy chcemy żyć w kraju, który tworzyło PiS, czyli zcentralizowanym i socjalnym, gdzie to państwo decyduje, którym grupom zabiera, a którym daje. W takim żyjemy też gospodarczym post-PiS-ie. PiS faktycznie promowało dezaktywizację zawodową i taka formuła nie daje nadziei na szybki wzrost gospodarczy i dodatkowe dochody do budżetu - zauważył Petru.
Chodzi o to, żebyśmy mieli wysokie dochody, byli innowacyjni, mieli wysoką produktywność, co też przełoży się na wynagrodzenia wyższe i dzięki temu pojawią się też środki na wydatki w innych obszarach - podkreślił.
- W Polsce mamy do czynienia z bardzo dużym poziomem nieefektywności finansów publicznych. Były raporty NIK na ten temat, jest Biała Księga, ale teraz trzeba zrobić krok naprzód, tzn. są rzeczy, które trzeba po prostu przestać finansować - zauważył.
- Jest ta wielka dziura Morawickiego, wzrost jest słaby, przed nami trudny okres, ale na pewno są możliwości generowania dochodów, nie tylko trzeba ciąć wydatki - dodał Petru.
Jedną z najbardziej rosnących rubryk w naszym budżecie są wydatki na obronność.
- Oczywiście trzeba się zastanawiać, czy wydatki są potrzebne, bo jeśli są zbyt wysokie, to pogarszają się wskaźniki, postrzeganie przez rynki, gorsza jest ocena ryzyka inwestycji w kraju. Jesteśmy jednak w regionie podwyższonego ryzyka wojną i jeśli nie będziemy wydawać na obronę, to też zwiększy się ocena ryzyka inwestycji u nas. I to przeważa, więc jeśli znajdziemy jakieś sposoby na efektywniejsze wydawanie pieniędzy na obronę, to te powstałe oszczędności, też powinniśmy na nią przeznaczyć - ocenił senior advisor CRIDO i profesor SGH Krzysztof Kluza.
W jego ocenie, sam sposób ich wydawania może być jednak przedmiotem krytyki, gdzie polski model przypomina nieco grecki. Grecja przez lata wydawała powyżej 5 proc. PKB na zbrojenia, generując w ten sposób gigantyczny dług, który później doprowadził ten kraj na skraj bankructwa. Były to też głównie wydatki na import, gdy - jak stwierdził Kluza - kluczowe jest, aby te pieniądze szły też na rozwój potencjału wytwórczego w kraju, co jest sposobem na to, aby chociaż część tych wydatków odzyskać, tworząc mający potencjał eksportowy własny przemysł obronny.
Kluza zauważył również, że obecnie mamy aż 2,7 proc. PKB na wydatki majątkowe w budżecie obronnym i blisko 60 proc. całego budżetu idzie na ten cel, gdy historycznie nie przekraczaliśmy jednej trzeciej. 11 mld zł rocznie cały czas jest przeznaczane na emerytury wojskowe, ale jest to już zaledwie 10 proc. budżetu, gdy jeszcze 5 lat temu było to 25 proc. i też zafałszowywało poziom naszych wydatków na obronę względem PKB, bo inne państwa wydatków na emerytury w nich nie uwzględniają.
Gdy jednak spojrzymy na największych 10 pozycji w tych wydatkach, to są zakupy, głównie z USA i Korei Południowej, a także z Wielkiej Brytanii, które dodatkowo mają ograniczony transfer know-how zagwarantowany czy potencjału wytwórczego, a niektóre importowane pozycje to nawet import odpowiedników naszej rodzimej produkcji.
Jak podkreślił ekspert, w Polsce do 2022 roku był obligatoryjnie wyznaczony poziom wydatków na badania i rozwój w budżecie wojskowym, jednak Ustawa o obronie ojczyzny go w ogóle skasowała. Tymczasem obecnie to byłoby kilka miliardów złotych zagwarantowanych ustawowo na ten cel.
Drugim wielkim wyzwaniem przed polskimi finansami publicznymi może być demografia, a konkretnie - starzejące się społeczeństwo.
- Starzenie się będzie ciążyć systemowi, bo tak naprawdę to, ile nas jest, jasno też przekłada się na poziom PKB. Jeśli nam ubędzie kilka milionów obywateli, zwiększy się drastycznie liczba osób w wieku poprodukcyjnym, a spadnie w wieku produkcyjnym (a to wszystko zakładają bardzo prawdopodobne prognozy - przyp. red.), to będziemy musieli jakoś to zrównoważyć inwestycjami w gospodarkę, żeby produktywność była na znacznie wyższym poziomie. Gdy ubędzie nam 20 proc. ludności, to musimy mieć produktywność wyższą o 30 proc. - podkreślił członek zarządu Pionu Finansów i Realizacji Dochodów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Paweł Jaroszek.
Jaroszek przywołał też dane ZUS mówiące o tym, że gdy w roku 2022 mieliśmy 8,7 mln obywateli w wieku poprodukcyjnym przy 38 mln ludności, to w 2080 będziemy mieć już ich 11 mln przy 30-32 mln ludności.
Jak zauważył jednak Petru, demografia nie determinuje wszystkiego, bo ważna jest na przykład dłuższa aktywność zawodowa, więc jeśli uporamy się ze spadającą aktywnością - zwłaszcza kobiet po pięćdziesiątce - jeśli będziemy otwarci na migrację, jeśli znajdziemy sposoby, aby konkurować czymś innym niż tylko w dużej mierze tanią siłą roboczą, jeśli zwiększymy bardzo niskie na tle innych krajów OECD wskaźniki robotyzacji, to wszystko może wpłynąć na to, że ten dominujący trend demograficzny nie uczyni w naszym kraju takiego spustoszenia, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać.
Podobnie - jego zdaniem - można rozwijać przemysł zbrojeniowy, bo jesteśmy w końcu dużym krajem przemysłowym.
- To jest cały czas obciążenie z lat poprzednich, gdy w ogóle nie można było nic powiedzieć o wydłużaniu aktywności zawodowej, a Polska nie polskie przedsiębiorstwa praktycznie nie zgłosiły się do unijnego programu produkcji amunicji, bo nie miały potencjału. A my w Polsce mieliśmy państwowe przedsiębiorstwo zbrojeniowe, gdzie prezesi się zmieniali co parę miesięcy, żeby zarobić na odprawach. Zarządzanie leżało i w następnych latach trzeba to ustawić, ale to wymaga czasu - dodał Jurand Drop.
Dominuje takie przeświadczenie, że poprzednia władza pobudzała inwestycję, czego przykładem miałoby być CPK. Prawda jest inna - mieliśmy stopę inwestycji zbliżającą się do 16 proc. Gdyby było 21 proc., jak 8 lat temu, to by tylko z tego było 160 mld zł dodatkowe na inwestycje - zauważył Wojciechowski.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie